[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słów tyle pasji, że Marta zakryła usta dłonią i pochyliła twarz, żeby ukryć rozbawienie. Cze- kała chwilę, ale Stefan nie wykazywał żadnej inicjatywy. Po gwałtownym wybuchu ogarnęła go rezygnacja. Ta historia z psem wygląda jeszcze dziwniej nie mogła sobie odmówić tej drobnej zło- śliwości. U rasowych psów to normalne powiedział to ot, tak sobie. Było mu w zasadzie wszyst- ko jedno. Słucham? zainteresowała się Marta. Chciałem powiedzieć, że rasowe psy są nienormalne i że to jest u nich normalne wyja- śnił skwapliwie, jeśli tego rodzaju produkt myślowy można w ogóle uznać za wyjaśnienie. Na szczęście Marta, powodowana litością, zapytała tylko o rasę psa. Wyżeł, taki z brodą, podobny do brodacza monachijskiego tym razem był to wierny portret psa sąsiada. Duży? spytała niewinnie. Kawał psa westchnął Stefan. Rozumiem. Kawał z brodą stwierdziła dziewczyna z ironią. Popatrzył na nią oczami zbitego psa. Chciało mu się wyć. Nie był w stanie wykonać żad- nego ruchu ani wydać jakiegokolwiek dzwięku na swoją obronę. Marta podeszła do niego tak blisko, że poczuł zapach jej włosów. Uściśnij ode mnie tę drżącą łapę szepnęła. Gdy odchodziła, nie miał nawet siły, żeby na nią spojrzeć. Z dziennika młodocianego pechowca Rozmowa pod psem. Tak to chyba można nazwać. %7łe też mi się ten wyżeł na myśl przy- błąkał! Ona jest teraz przekonana, że ma do czynienia z beznadziejnym przypadkiem kretyna. Mam pewność, że przy następnej rozmowie, o ile do niej oczywiście dojdzie, w co szczerze 33 wątpię, zażąda ode mnie świadectwa zdrowia psychicznego. Każdy by to zrobił na jej miej- scu, więc nie ma się czemu dziwić. Jedynie tragiczna i bohaterska śmierć może mnie zrehabilitować w jej oczach. Bohaterom, szczególnie nieżyjącym, wybacza się wiele słabości. Na pociechę wyobraziłem sobie, że Marta zmienia o mnie zdanie na pogrzebie i potem do końca życia nie może sobie darować, że nie doceniła mojej osoby. Niestety, przy moim farcie nic takiego się nie zdarzy. Będę żył w hańbie... A mógłbym przecież zginąć chwalebnie wynosząc siedmioro dzieci z płonącego domu al- bo uratować tonącą staruszkę, a potem umrzeć na zapalenie płuc... Z drugiej strony staruszka mogłaby nie przeżyć czegoś takiego i moje zejście śmiertelne poszłoby na marne. Przy moim pechu to bardzo prawdopodobne. Zamiast rwać włosy z głowy, wyrwałem Krzychowi płytę z Hair na jeden wieczór. Miał mi za złe. Mówił, że nie dość, że blizniaki chcą go oskalpować, i żyje w ciągłym strachu, to jeszcze ja go unikam i ograbiam z najlepszych nagrań. Zanim zadzwonił, podsłuchiwał chwilę pod drzwiami, czy blizniaki nie szykują jakiejś niespodzianki. Uznał, że nawet tak zdolne dzieci nie powinny się rozwijać jego kosztem. Po chwili Krzych wytknął opuchniętą głowę. W jego podkrążonych oczach czaił się cichy obłęd. Pokazał coś na migi, zatrzasnął mu drzwi przed nosem, ale zaraz zjawił się z kurtką w ręce. Dobrze, że jesteś mówił schrypniętym szeptem oni coś uknuli. U mnie jest niebez- piecznie, musimy się zadekować u ciebie. Ty wiesz, że oni próbowali zaatakować mnie w nocy? Całe szczęście, że mój wierny pies, zanim uciekł jak ostatni tchórz, narobił hałasu. Dzi- siaj przy śniadaniu przywiązali mnie za nogi do stołu opowiadał gorączkowo zniżonym gło- sem. Nabrałem pewności, że to nie są dzieci. Wyglądają normalnie. To diabły powiedział Krzych całkiem poważnie. Podobno dzisiaj wracają do piekła, chciałem powiedzieć do domu, ale ja w to nie wierzę. Dzisiaj w południe przez godzinę wyli, zupełnie jak wilki. Skóra mi cierpła. Wiesz, to mogą być małe wilkołaki. Minęli plac Juranda i asfaltową ścieżką zeszli nad jezioro. Zwieże powietrze działało na Krzysztofa kojąco. U wylotu zadrzewionej alei majaczyły trzy postacie. Stefan trącił kolegę w bok. Zdaje się, że czeka nas mała konfrontacja rzekł półgłosem. Bynio Grzyb, a ci dwaj są, zdaje się, z Korpel. Trzech na dwóch zastanawiał się Krzysztof. Może lepiej będzie wycofać się na z gó- ry upatrzone pozycje? Za pózno, już nas zauważyli stwierdził Stefan widząc, że trójka idących z naprzeciwka zwolniła i uformowała coś w rodzaju tyraliery. Postaram się to jakoś załatwić nie miał jeszcze gotowego planu działania. Odległość między nimi zmniejszyła się na tyle, że Stefan widział wyraznie, jak Bynio Grzyb zwiniętą pięścią uderza w dłoń, złowrogo i miarowo. Nawet wyjątkowy optymista nie mógłby tego uznać za symptom pokojowych zamiarów. Stefan rozluznił mięśnie i wyrównał oddech, szedł miękkim, sprężystym krokiem. Krzych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|