Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

okrytą czaprakiem śliczną arabską klaczkę, trochę do naszej Zitty podobną, ale daleko piękniejszej rasy
jeszcze. Ta, która na niej jechała przed chwilą, już zsiadła i zniknęła - przy mnie zaś stał Murzyn w
bogatym żółtym ubiorze i niby na odebranie cugli czekał jedynie.
Gdybym się był wtedy kogo bądz tylko o drogę zapytał, gdyby konia skręcił, gdyby wrócił do domu!...
ha prawda! nic by to nie pomogło już. Mnie też myśli podobne nie przyszły do głowy. Zeskoczyłem na
ziemię, Murzyn konia odebrał, a przy progu sieni stojący z wielką srebrną laską, żółto i czarno ubrany
szwajcar w milczeniu skłonił mi się i drzwi wskazał na lewo - poszedłem na lewo i tak ciągle niemymi
znakami służących wiedziony, przebyłem pełno salonów azjatyckim zbytkiem ozdobnych, aż na koniec
wszedłem do małej przybocznej komnaty, gdzie dwóch chłopców naraz, jako gotowych do usług
stanęło.
- Co pan rozkaże?
- Jakiego pan sobie życzy przebrania? W istocie czas było, żeby już przecie głos ludzki wywiódł mię z
tego odurzenia, w którym od chwili mego przybycia zostawałem. Zapytania chłopców przekonały mnie,
że mój sen rzeczywistością, że ja z żywymi ludzmi mam do czynienia.
- Nic nie rozkazuję i żadnego nie chcę przebrania - odpowiedziałem im po chwili - szczególniejszy
przypadek sprowadził mię w te miejsca; nie znam w nich nikogo, ale znać bym pragnął, żeby się z
obecności mojej usprawiedliwić i wytłumaczyć. Chłopcy z zadziwieniem po sobie spojrzeli.
- Przed kim pan chce się tłumaczyć? - zagadnął jeden z nich wreszcie.
- Przed panem lub panią waszą.
- Pana nie mamy - odparł z niejaką dumą starszy, prześliczny brunecik w szkockim ubiorze, w czarnej,
aksamitnej z orlim piórem czapeczce.
- I pani jest panią tego zamku, lecz nie naszą panią - przydał drugi, młodszy jego towarzysz,
jaśniejszych włosów, jaśniejszych oczu, ale tak podobny pierwszemu, jak drobniejsze i nieco bledsze
tylko tego samego obrazka odbicie.
- Więc chciejcież mi powiedzieć, czy z panią tego zamku będę mógł się widzieć?
Rzucili okiem na zegar i prawie jednocześnie odrzekli:
- Za dwie godziny dopiero ma się bal zacząć.
- Lecz ponieważ ja na balu nie będę, niech który z was pójdzie i wcześniejsze wyrobi mi posłuchanie.
Ledwo tych słów domówiłem, drzwi się otworzyły i wszedł wysoki, chudy mężczyzna, cały czarno
ubrany, ze złotym łańcuchem, który mu po zwierzchniej sukni od ramion aż za piersi spadał.
- Moja pani - rzekł tak jednotonnym głosem, jak gdyby echo w nim tylko jego własne powtarzało słowa
- moja pani pozdrawia pana gościem w domu swoim - prosi, żebyś z nią dzielił ucztę nocy dzisiejszej i
przyjął, jaki sam zechcesz, ubiór dla odmienienia sukien deszczem zmoczonych.
- Proszę w imieniu moim (znowuż uczułem, że mię sen ogarnia, odpowiedziałem jednak z największą w
świecie powagą) złożyć za gościnność dzięki, a na rozkazy oświadczyć posłuszeństwo.
- A zatem pan będziesz na balu i przebierzesz się? - zapytał młodszy chłopiec po odejściu wysokiego
jegomości. - Będę na balu i przebiorę się - powtórzyłem jakby z pamięci jedynie.
- Oh! to dobrze! oh! to dobrze! - zawołały chłopczyki i potem jeden przez drugiego zaczęli mi różne
wyliczać stroje.
- Przebierz się pan za Turka, to strój taki pyszny, diamentów na nim tyle - mówił starszy.
- Przebierz się pan za minstrela! to nierównie piękniej - głosował młodszy.
- Za rycerza! mamy zbroję lekką, stalową, całą złotem nabijaną.
- Za Albańczyka, oh! już lepiej za Albańczyka!
- A ja powiadam, że za króla z uczty Baltazara! To najbogatsze.
- Co też ty wygadujesz - ten pan, taki młody, miałby się za jakiegoś starego króla przebierać - ot, ja
wiem, co on wybierze, pewno szatę lewity - wszak wiesz, bracie, ową szatę dorastającego Samuela -
białą z najcieńszej kaszmirskiej utkaną wełny - panu w niej będzie prześlicznie.
- Już ja się przyznam, żebym wolał jako uczestnik tajemnic Mitry wystąpić.
I długo tak jeszcze prędko szła między nimi rozmowa i wyliczali wszystkie przepychy, kosztowności,
jakby na rozkaz mój czekające, a ja do wyboru myśli i woli zebrać nie mogłem. Wreszcie jakieś
życzenie błysnęło mi w duszy.
- Czy macie strój dawnych Greków? Strój Ateńczyków? - zagadnąłem niechcący.
- Oh! są! Są cudne! - wykrzyknęli oba i w ręce klasnęli.
- Są ubiory Harmodiusa i Arystogitona , ubiory świąteczne, ze sztyletami wśród wieńców bluszczowych.
- Jest ubiór mędrca Platona.
- Jest ubiór poety, zwycięzcy na olimpijskich igrzyskach.
- Jest ubiór Alcybiadesa...
Ten ostatni wyraz uderzył mię, jak gdyby własna myśl moja wyskoczyła z głowy i znów do niej cudzym
chciała wrócić głosem - wrażenie było silne, lecz też przywołało wszystkie w rozmarzeniu zawieszone
władze mojego umysłu.
- Nie, nie - odparłem dość prędko - nie chcę pożyczonym zbytkiem i kłamaną postacią witać miejsc
tych pani; dajcie mi skromne, góralskie odzienie lub w moich własnych sukniach do niej pójdę.
Skrzywił się trochę starszy chłopiec, młodszy zastanowił się przez chwilkę, ale wkrótce dość wesoło
uśmiechnął.
- No, ja ci mówię, że i tak będzie mu pięknie - rzekł półgłosem do brata i oba wybiegli, i oba wrócili
niezadługo z najwierniej naśladowanym, ale jakże wykwintnym strojem tatrzańskiego górala.
Przywdziałem go - zupełnie dla mnie prawie zrobiony; i biała nieprzebitej gęstości koszula, i płaszcz
ciemny, kolisty, i pas, i kapelusz, i łapcie nawet, z jedwabiem lśniącego łyka palmy uplecione. Starszy
chłopiec kilka razy przeciągnął ręką po moich włosach, włosy nigdy gładziej w bogatszych i
połyskliwszych pierścieniach na ramiona moje nie spadły. Młodszy docisnął zawiązek obuwia i noga
moja nigdy swobodniejszą i lżejszą się nie poczuła. Od czasu do czasu patrzyli mi w oczy, potakiwali
głową i uśmiechali się.
Na koniec wybiła godzina pierwsza nocy, druga mojego pobytu - znów drzwi się otworzyły, znów mi
skinieniem ręki drogę wskazano, znów od drzwi do drzwi, od znaków do znaków przechodziłem pokoje,
schody, niby sienie wielkie, niby długie krużganki, a tłumiona muzyka przedzierała się zewsząd: ze
ścian, sufitów, posadzek, a mnóstwo postaci snuło się i migało różnokolorowymi strojami szat swoich, a
każdy to uśmiechem, to ruchem głowy, to spojrzeniem się witał z innymi, a ja sam szedłem - nieznany
- nie znający - lecz dumny i śmiały. Ostatnie podwoje rozwarł przede mną jakiś herkulesowych
kształtów Afrykańczyk z pojętnym wzrokiem, z świecącą od czamości skórą, jakby umyślnie postawiony
tam dla przeciwieństwa z tym, co go odsłaniał widokiem. Bo jakiż widok, moi państwo! jakie rażące
blaski od świec, od lamp kryształowych, od strojów mężczyzn i kobiet - za lada poruszeniem czoła, ręki [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript