[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krwotoku i wysiadka. Kto wtedy będzie ponosił winę? Doktor, bo zalecił taką kurację. W pokoje le\ę na dodatkowym łó\ku, tzw. przystawce. Pacjent, który tego dnia miał być wypisany, pozostał, poniewa\ nastąpiło raptowne pogorszenie w jego stanie zdrowia. Wobec tego do pokoju wstawiono dla mnie dodatkowe łó\ko. Było ono ni\sze i mniejsze ni\ normalne. Siatka była rozluzniona, spałem w nim jak w hamaku. Nie otrzymałem te\ szafki przyłó\kowej, bo ju\ nie było na nią miejsca. Aó\ko stało przy szafkach z ubraniami, więc gdy który chciał dostać się do szafy, musiał odsuwać moje łó\ko. Tym razem trafiłem w pokoju na drętwe towarzystwo. O kilka godzin wcześniej przyszedł do tego pokoju inny nowy chory, z zawodu kierowca samochodowy. Rozmawialiśmy tylko ze sobą, bo reszta \yła swoim \yciem. Tamci le\eli razem ju\ kilka miesięcy. Nieraz dobrą, innym razem złą stroną śycia w sanatorium jest to, \e chorzy w pokoju się zmieniają. Jedni wychodzą, a na ich miejsce przychodzą inni. W pokoju zastać mo\na samych równych i zgranych ze sobą chłopaków, a w ciągu miesiąca pięciu mo\e wyjechać i na ich miejsce przyjdą ciućmoki , gręzy i zgryzoły . Tym razem trafiłem do ciućmoków . Rozmawiali tylko ze sobą, a Janka-szofera i mnie nie dostrzegali. Proszę, niech pan się poczęstuje ciasteczkiem . Czy pan czytał dzisiejszą gazetkę? Wcią\ tylko zdrobniałe słowa i tytułowania. Ale przecie\ z ludzmi trzeba \yć. Zacząłem włączać się do rozmów. Gdy pytałem o coś, odpowiadano mi zdawkowo w kilku słowach. Gdy włączałem się do prowadzonej rozmowy, udawali, \e nie słyszą. Czekajcie - pomyślałem jak wy mnie nie widzicie, to ju\ postaram się, \ebyście mnie poczuli . Ka\dy otrzymywał do własnego u\ytku nó\, widelec i ły\kę, które zabieraliśmy do stołówki. Do ich przechowywania otrzymaliśmy małe płócienne woreczki. Od czasu do czasu brałem coś do zjedzenia i sięgałem na przykład po nó\, lecz woreczek brałem za dno i sztućce wysypywały się na podłogę robiąc du\y hałas. Wtedy zbierałem je i znów nó\ lub ły\ka wylatywały mi z ręki. Gdy raz podnosiłem celowo upuszczoną ły\kę-ły\ka robiła najwięcej szumu-zwróciłem się grzecznie do ciućmoków pytając: - Przepraszam, czy mo\na zakląć? - Nie, nie, nie, nie! - zawołali równocześnie. - Szkoda. Myślałem, \e chocia\ będę mógł sobie powiedzieć to i to, i to - odrzekłem tak samo grzecznie, akcentując tylko ostatnie słowa... Zacząłem się zastanawiać, dlaczego większość drak mam z ludzmi utytułowanymi . Czy\by jakiś kompleks antyinteligencki? Myślę, \e chodzi tu o co innego. Utytułowani , w specjalnych warunkach \ycia w gromadzie: obóz, sanatorium, trzymają się razem tworząc zwartą, solidarną grupę przeciw obcym . Obydwie strony patrzą na siebie nieufnie. Ale kiedy znikną podstawy nieporozumień, dopasowują się do siebie i poprzednia niechęć często zamienia się w przyjazń. Mnie samemu, ze względu na impulsywny charakter, najczęściej zdarzało się zaczynać dzisiejsze przyjaznie z utytułowanymi od drak i rozróbek ... Powoli \ycie w pokoju zaczęło się stabilizować. Pan redaktor po trzech dniach zaczął ze mną rozmawiać, pan in\ynier zaczął być nawet serdeczny. Tylko pan major ciągle mnie nie widział. Często le\ał na wznak z rękami zło\onymi na piersiach i godzinami nie ruszał się, tylko nieruchomym wzrokiem patrzył w sufit. Gdy jednego dnia tak patrzył, w sufit, \al mi się go zrobiło, więc \eby przerwać ten stan, zapytałem grzecznie: - Co pan taki smutny, panie majorze? - Major poderwał się, usiadł na łó\ku i wrzasnął z wściekłością: - A co to pana mo\e obchodzić! Nie dość, \e hałaśliwie się zachowuje, to jeszcze pyta: Co pan taki smutny . Zgłupiałem na moment, ale ju\ po chwili odpowiedziałem pytaniem: - Czy zna pan warszawską przeróbkę bajki o myszce i \ółwiu? - i nie czekając na odpowiedz zacytowałem: - śałowała myszka \ółwia,, \e w skorupce siedział. Mam cię w d..., łajzo głupia, \ółw jej odpowiedział . Teraz to samo - mówiłem dalej. - Ja do niego z sercem, a on do mnie z twarzą. Po\ałuj takiego - to cię jeszcze opatyczy. Wieczorem pan redaktor powiedział, \e chciałby ze mną porozmawiać. Wyszliśmy na korytarz i pan redaktor prosił mnie, \ebym się nie gniewał na pana majora . Jest to człowiek, który przeszedł tragedię \yciową, ma zszarpane nerwy. Bardzo dobry człowiek, lecz le\y ju\ pół roku i zamiast poprawy okazało się w ostatnich dniach, \e jest pogorszenie. Dlatego taki zdenerwowany. - Nie mam zamiaru odgrywać się - odpowiedziałem - ale te\ więcej się do niego nie odezwę. Po dwóch dniach, gdy byłem na badaniu, doktor zapytał, jak mi się \yje w moim pokoju. - Nie bardzo - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Sztywne towarzystwo. W pokoju jestem tylko wtedy, gdy muszę. A najgorszy major. Opowiedziałem doktorowi przedwczorajsze nieporozumienie z majorem. - Miałem zamiar odegrać się za ten wyskok, ale rozmawiałem z redaktorem i zrezygnowałem, chocia\ wcale mnie nie przekonał. śe on nerwowy, bo chory! Có\ z tego! Tu nie ma ludzi zdrowych. Ka\dy jest chory. Ka\dy ma swoje prze\ycia i ka\dy ma podstawę do tego, \eby być nerwowym. - Nie miałby pan racji, gdyby mu pan dokuczał-odpowiedział doktor. Czy zna pan chocia\ trochę jego \ycie? Jeśli nie, niech pan posłucha: W 1940 roku dostał się do Anglii i przez całą wojnę był na stacji bombowców. Przed powrotem do kraju obiecano mu, \e będzie pracował w lotnictwie. Pan rozumie chyba, czym dla lotnika jest samolot, latanie. Wrócił do kraju, za którym tęsknił, i do starej matki, która potrzebowała lego opieki. Wrócił w najgorszym okresie. Mógł nie wrócić, tak jak wielu innych, a matce mógł pomagać winny sposób. Po powrocie do kraju nie otrzymał pracy w lotnictwie. Matka wkrótce umarła. On zachorował na gruzlicę i jest powa\nie chory.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|