[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pierwszą randką. Gdy drzwi się otworzyły, wstał i odwrócił się, czując, jak gula w gardle urasta do monstrualnych rozmiarów. Obawiał się, że zobaczy Der- mota, który powie mu, że Mallory nie chce go widzieć. W drzwiach stała jednak Mallory z wahaniem wymalowanym na twarzy. Nagle zrobiła coś zupełnie 116 R S nieoczekiwanego: zbiegła po schodkach i rzuciła mu się w ramiona. Na chwilę zamarł, gdy poczuł, jak jej ciałem wstrząsa urywany płacz. - Whit, tak bardzo mi przykro... - Hej - powiedział łagodnie, unosząc jej twarz i całując zapłakane policzki. - Nic się nie stało, kochanie. - Właśnie, że tak - załkała. - Wiesz co? Pojedzmy na małą przejażdżkę - zaproponował, uśmiechając się do Dermota, który mignął w drzwiach. - Gdzie chcesz jechać? - zapytała, wycierając oczy wierzchem dłoni. - Gdzieś, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Otoczył ją ramieniem i zaprowadził do samochodu. Pozwoliła się prowadzić jak dziecko, co zwykle byłoby nie do pomyślenia. Pozwoliła mu nawet zapiąć jej pas, po czym oparła głowę na jego ramieniu, gdy ostrożnie ruszył. Nie pytała, dokąd jadą. Zapytała dopiero, gdy się zatrzymał przed wjazdem do nowo wybudowanego domu. - Gdzie jesteśmy? - Zobaczysz. - Whit wysiadł z samochodu i otworzył jej drzwi. Zaprowadził ją na ganek swojego wymarzonego domu, mając nadzieję, że się zgodzi na jego plan. - Zaprojektowałem ten dom i pomagałem go budować własnymi rękami - wyjaśnił. - To tutaj spędzałem wieczory, kiedy wracałem pózno. - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Chciałem ci zrobić niespodziankę. - Dla kogo go budowałeś? - zapytała ostrożnie. - Na początku planowałem go wystawić na targach budowlanych, ale pózniej zmieniłem zdanie - wyznał, przytulając ją. - Zbudowałem go dla ciebie. - Dla mnie? - A dokładnie dla nas - stwierdził, patrząc jej prosto w oczy. - Kocham cię, Mallory. Zawsze cię kochałem. 117 R S Oczy Mallory zaszły mgłą. - Ja też cię kocham, Whit. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. - Nie jesteś dla mnie tylko przyjaciółką, Mallory. Kocham cię, jak tylko mężczyzna może kochać kobietę. Uśmiechnęła się, a jej zielone oczy rozbłysły szczęściem. - Wyjdz za mnie, Mallory O'Brien. - Ale... Położył palec na jej ustach. - Nie przyjmuję żadnych ale". Chcę usłyszeć tak". - Ale ja muszę ci o czymś powiedzieć - rzekła stanowczo, odsuwając jego rękę. - Być może nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Czy wiedząc to, nadal chcesz się ze mną ożenić? - Mallory, pozwól, że opowiem ci krótką historię. Kiedy jeszcze byliśmy dziećmi, powiedziałem twojemu ojcu, że kiedyś się z tobą ożenię. - Wiem - uśmiechnęła się. - Powiedział mi o tym. Ojciec jednak nie powiedział jej wszystkiego, bo nikt wszystkiego nie wiedział. - Wtedy wydawało mi się, że moim obowiązkiem jest troszczyć się o ciebie, tak jak to robili twoi bracia. Kiedy jednak musiałem patrzeć, jak wychodzisz za tego durnia i jak przysięgasz mu miłość, zdałem sobie sprawę, że to ja powinienem być na jego miejscu. Było to niemożliwe, więc rzuciłem się w wir przelotnych, nic nieznaczących znajomości. Nigdy nie wiedziałem, dlaczego nie potrafię się z nikim związać na dłużej. Teraz już wiem - oznajmił, biorąc jej twarz w swoje dłonie. - Nie udało mi się spotkać kobiety, która mogłaby ci dorównać. Nie mam zamiaru czekać z założonymi rękami, aż znowu wyjdziesz za innego. Tym razem to ja chcę stać z tobą przed ołtarzem. Nie dbam o nic innego. Nawet o dziecko. Mallory uśmiechnęła się przez łzy. - Kto by pomyślał, że taki z ciebie romantyk. 118 R S - Zadziwię cię jeszcze nieraz - obiecał. - Ale najpierw odpowiedz na moje pytanie. Wyjdziesz za mnie, Mallory? - Oczywiście, że tak, głuptasie - odparła z uśmiechem. Whit nie czekając dłużej, wziął ją w ramiona i pocałował tak namiętnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Gdy po kilku długich minutach niechętnie oderwał się od jej ust, ujął ją za rękę i oprowadził po całym domu. Jeden pokój z rozmysłem zostawił na sam koniec. Zanim otworzył do niego drzwi, stanął za Mallory i zakrył jej oczy. - Pamiętaj, jeszcze nie jest skończony, bo wystrój zależy od ciebie, ale pozwoliłem już sobie na małe zakupy. Nie otwieraj oczu, dopóki nie powiem już". Otworzył drzwi i wprowadził ją do środka. - Już! Mallory otworzyła oczy i natychmiast wyciągnęła rękę. - Co to ma być? - No cóż, O'Brien, to wiele wyjaśnia. Skoro nie wiesz, co to jest łóżko, nic dziwnego, że nigdy nie dałaś mi się do niego zaciągnąć. Spojrzała na niego z przyganą w oczach. - Wiem, co to jest. Zastanawiam się tylko, po co stawiać łóżko w pokoju, w którym nie ma jeszcze dywanu. Podszedł do łóżka i zapalił stojącą przy nim samotnie lampę. - Mamy coś na podobieństwo dywanu - mruknął. Mallory zakryła ręką usta i roześmiała się. - Mój ulubiony dywanik! - krzyknęła, rozpoznając czerwony puchaty dywan, na którym się kochali w salonie. - Tak, ale dzisiaj nie będziemy się na nim kochać. - Jesteś bardzo pewny siebie, Manning - powiedziała uwodzicielsko. - Nie, po prostu jestem zdeterminowany - odparł, podchodząc bliżej. - Dzisiaj nie będziemy myśleć o dziecku. Nie będziemy się też kochać ani na 119 R S schodach, ani na podłodze w kuchni. Chcę się z tobą kochać w łóżku i chcę przy tobie zasnąć. Chcę, żebyś była przy mnie, kiedy rano otworzę oczy. - Wcale nie mam zamiaru się z tobą kłócić, jeśli na to właśnie czekasz - zapewniła, rozpinając guzik jego koszuli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|