[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ostatnio. Westchnął. Prócz koni macie tu pod dostatkiem innego dobra, wodzu wtrąciła się Albana. Czemu nie zaczniecie handlować szafranem? W innych prowincjach płacą krocie za łut. Prawda ożywił się Benektus. %7łe też nie przyszło mi to do głowy. Szafran to królewska przyprawa. Mamy być kupcami? I wędrować po Imeskarii tak, jak przemierzacie Równiny. Cóż w tym złego? Valdal zapatrzył się w kąt namiotu, a przed oczami przesuwały mu się obrazy karawany podążającej nieznanymi drogami. Widać skusiły go te wizje, bo po dłuższej chwili skinął głową. Przedstawię ten pomysł Radzie, myślę, że spodoba się starszym. Cóż odchrząknął nie przyjąłem was zbyt gościnnie, żałuję. Dziś, poza wdzięcznością, niewiele mogę wam zaofiarować, ale przyjmijcie choć to. Zakłopotany wskazał na tobół, który przytaskał Benektus. W środku były oczyszczone, połatane żołnierskie kaftany i stroje Jezdzców ozdobione haftami wszystkich równinnych klanów. Dostaniecie też konie. Ty, Cal, możesz oczywiście zatrzymać swojego ogiera. Dziękujemy, wodzu uśmiechnął się Calmin. Nasza podróż była dość& nieoczekiwana. Nie mamy ze sobą wiele dobytku, nie mówiąc o pieniądzach na kupno koni. Ale że ty jesteś Jastrzębiem, no, no. Moi synowie biegają z drewnianymi mieczami i udają, że gromią bandytów. Zostałeś bohaterem. Valdal zacmokał z uznaniem. Stracił oficjalną pozę, porzucił poważny ton. Teraz był tylko przyjacielskim młodym mężczyzną, który po latach spotkał dawno niewidzianego znajomka. A ty jesteś gubernatorem. Niewielu ludzi w królestwie dorównuje ci pozycją. To więcej niż ganianie po lasach z mieczem w garści zrewanżował się Cal i rozmowa potoczyła się wartko, przerywana na przemian wybuchami śmiechu i narzekaniami. Pozostali słuchali z ciekawością i szacunkiem, wtrącali swoje uwagi. Nie codziennie w końcu mieli okazję do pogawędki z gubernatorem i Wielkim Koniuszym Królestwa. *** Dalala z klanu Fen, otrzymawszy wezwanie wodza, poczuła nieokreślony niepokój. Wolniej niż zwykle wykonywała czynności gospodarskie, byle odwlec moment stawienia się przed obliczem Valdala. Kiedy nie zostało już nic do zrobienia, powolnym krokiem ruszyła na drugi koniec obozu. Jezdzcy, którzy bez widocznego powodu kręcili się w pobliżu trzech ustawionych na uboczu namiotów, tylko wzmogli uczucie niepokoju. Nie zatrzymali jej, podeszła więc do największego domostwa i cicho wsunęła się do przedsionka. Z wnętrza dochodziły głosy kilkorga mężczyzn. Wśród rozmawiających Dalala rozpoznała głos wodza i ze złością zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie lubiła go, nie darzyła należnym szacunkiem i niechętnie stosowała się do poleceń. Uważała, że ani on, ani żaden inny kandydat, który stanął do współzawodnictwa, nawet w części nie dorównywał Calminowi. Dlatego, zamiast dać znak swojej obecności, zaczęła podsłuchiwać rozmowę, czerpiąc z tego jakąś przewrotną przyjemność. Dalala zmieniła się przez ostanie pięć lat. Straciła gdzieś pogodę ducha, która ją zawsze cechowała, stała się ponura, zgryzliwai uparta. Niezauważalnie, drobnymi krokami, oddalała się od rodziny, od klanu. Trwała w przekonaniu, że Cal zginął podczas wyprawy, a za jego śmierć obwiniała starszego Falkalasa, Radęi Valdala osobiście. Głosy w namiocie rozległy się głośniej. I jak teraz, Calminie Fen, zapatrujesz się na obowiązki gubernatora Równin? pytał wódz. Dalala przyłożyła dłoń do ust, niepewna, czy dobrze usłyszała. Ten gwałtowny ruch przyciągnął uwagę siedzących. Derki odsunęły się, czyjaś dłoń wciągnęła ją do środka, a na gardle poczuła ostrze noża. Zszokowana nie odezwała się słowem, wodziła tylko oczyma po majaczących w półmroku twarzach. Kim jesteś, kobieto, i czemu czaisz się tu jak szpieg? Przecież to moja matka powiedział powoli Cal. Opuść nóż, Stevar. To moja matka powtórzył. Dalala patrzyła w twarz syna, którego już dawno opłakała. W jej pamięci pozostał chłopcem o szczupłym ciele, zbyt długich rękach i w przykrótkich spodniach, z których zdawał się wyrastać w ciągu jednej nocy. Teraz stał przed nią mężczyzna o surowych rysach twarzy, ubrany w koszulę ciasno opinającą szerokie barki, tak wysoki, że sięgał głową skórzastego dachu. Matko powiedział zdławionym głosem Calmin i schylił się do jej spracowanych rąk. Cal wyszeptała, starając się odnalezć w tym dorosłym mężczyznie syna, którego kochała najbardziej ze swoich dzieci. Wyciągnęła rękę, by dotknąć jego twarzy i cofnęła ją zaraz, niepewna, jak zareaguje ten inny, dorosły Calmin. Mamo powtórzył z uczuciem. To skruszyło mur obcości. Zaszlochała i nagle znalazła się w jego objęciach. Ciepło płynące z tego uścisku rozpuściło obręcz rozpaczy, którą nosiła w sobie. Wilgoć przesiąkniętego deszczem odzienia, jego szorstkość, pozwalały wierzyć, że to dzieje się naprawdę. Synku, jak ty urosłeś wykrztusiła przez łzy. Cal roześmiał się. Dzwięk tego śmiechu przekonał ją ostatecznie, że chłopiec, którego zapamiętała, i mężczyzna, który ją trzyma w ramionach, to jedna i ta sama osoba. Podniosła twarz i spojrzała wprost w szare, lśniące od łez oczy, pocałowała mokry policzek. Pozostali cicho wyśliznęli się z namiotu. Calmin patrzył na matkę i uświadomił sobie, jak bardzo się postarzała, od kiedy widział ją po raz ostatni. Twarz miała pobrużdżoną od ciężkiej pracy i zgryzot, sylwetkę przygarbioną. Z bólem pomyślał, ile zmartwień sam przysporzył jej swoim zniknięciem. Dotknął pooranego zmarszczkami policzka, pocałował dłoń. Matko powiedział cicho. Nie zostanę na Równinach. Nie zostaniesz& powtórzyła tępo Dalala. Nie możesz odejść. Twoje miejsce jest tutaj, z nami. Jesteś teraz głową rodziny, masz obowiązki. Falkalas nie jest już młody, wyznaczy cię swoim następcą. Będziesz starszym klanu, członkiem Rady. Nie możesz odjechać& Nie teraz, kiedy odzyskałam cię na nowo. Muszę powtórzył Cal. Bardzo tęsknię za rodziną i klanem, za życiem na Równinach, ale dla mnie jeszcze nie czas na powrót. Valdal pózniej wszystko ci wytłumaczy. Jednak nim odejdę, chciałbym, żebyś poznała moją żonę. Ożeniłeś się? W głosie Dalali zabrzmiał nowy ton. Tym bardziej powinieneś zostać. Będziesz prowadził własne stada, przyłączymy się do was, ja i twoje rodzeństwo. To niemożliwe uciął krótko Calmin. Poczekaj tutaj, pójdę po Albanę. Dalala zacisnęła palce na skraju pstrokatego szala. Nie pozwolę mu odejść, pomyślała, nie mogę go stracić jeszcze raz. Z żoną czy sam, jest mój. Mój synek& Cal, Calmin. Derki uchyliły się i do namiotu wsunęły się dwie sylwetki. Padające z zewnątrz światło wydobyło blask z zielonych oczu, rozświetliło przemoczone włosy. Dalala zachłysnęła się na ten widok. Matko, to jest Albana, moja żona powiedział dumnie Calmin. Ttwoja żona zająknęła się Dalala. Ona? Albana wzruszona i przejęta nie zauważyła pełnego niechęci spojrzenia. Schyliła się, by ucałować dłoń teściowej. Dalala gwałtownie wyszarpnęła rękę. To przez nią, prawda? wysyczała nienawistnie. Przez nią nie chcesz zostać. Przez tego odmieńca. Albana wyprostowała się i odsunęła na bok. Zbladła. To nie żaden odmieniec, tylko moja żona powiedział gniewnie Jezdziec. Pozwól, by okazała ci szacunek. Nie potrzebuję szacunku od tej, tej& Dla mnie nie masz żony. Calmin zacisnął wargi. Nagle na powrót stał się obcym mężczyzną. Dalala przymknęła oczy z rozpaczą. Synu powiedziała błagalnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|