[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Owszem - potwierdził Lawson. - I wszystkie wilki, tak samo jak wy, mogą się rozmnażać. Możecie wydawać na świat młode? - Szczenięta. Tak, nawet całe mioty - dodała oschle Ahra- min. - Właśnie dlatego wszyscy jesteśmy prawie rówieśnikami. Bliss przyjrzała się towarzyszom, na jej policzki wypłynął ru mieniec emocji. - Już wiem, kim są Sabinki. Lawson spojrzał na nią z wyczekiwaniem. - Dar prokreacji otrzymali wyłącznie śmiertelnicy. Wampiry nie potrafią się rozmnażać. Zmieniają tylko wcielenia raz na cykl. Wy jednak macie tę zdolność i chociaż posiadacie nadzwyczajną siłę i umiejętności, jesteście śmiertelni, co znaczy, że starożytne wilki: Pretorianie, Rzymianie, krzyżowali się z ludzkimi kobieta mi. Sabinki były waszymi ludzkimi matkami. - A Lucyfer... - Twarz Lawsona pociemniała. - Chce zabić was wszystkich. Chce zapobiec przyjściu wil ków na świat. Zwłaszcza jednego z was. - Spojrzała chłopakowi prosto w oczy. - Co??? - To przecież oczywiste. On musi powstrzymać twoje naro dziny. Musi wymazać cię z dziejów, z czasu. By to osiągnąć, Lu cyfer jest gotów poświęcić całą swą armię, wszystkie ogary. Nie chce ryzykować powstania i możliwości, że staniesz po drugiej stronie barykady. - O czym ty mówisz? Uświadomienie sobie wszystkiego zaparło dech w piersiach samej Bliss. - Widzisz, to ty jesteś Fenrir. Wielki wilk, który w myśl prze powiedni ma uwolnić pobratymców z niewoli i przywrócić im utraconą chwałę Pretorian. Towarzysze przez chwilę trawili nową informację w milcze niu. Bliss zauważyła, że bracia natychmiast zaczęli inaczej pa trzeć na Lawsona. Nawet w oczach Ahramin pojawiła się pew na doza szacunku. Lawson zmarszczył brwi i skrzyżował ramiona na piersi. W cen trum uwagi poczuł się nagle niezręcznie. - Nie możesz być tego pewna. - Nie, ale sam się zastanów - odparła. - Jesteś w stanie wchodzić na poświęconą ziemię, umiesz otwierać Portale mię dzy światami. Pozostałe wilki takich zdolności nie mają. I sam powiedziałeś, że wiele wilków poszło twym śladem po ucieczce waszej watahy. Marrok rozumiał, kim jesteś. Dlatego właśnie zachęcał cię do wyrwania się z Piekła, dlatego zaryzykował ży cie, wykradając chronolog. Ponieważ nastał już właściwy czas. Jesteś Fenrirem. - Cóż - wtrącił Malcolm - w takim razie na co jeszcze cze kamy? Ruszajmy do Rzymu! ROZDZIAA 31 awson nie spuszczał oczu z Bliss, która, trzymając jedną ręką chronolog, posłużyła się drugą, by ustawić L wszystkie wskazówki w odpowiednich pozycjach na obu tarczach, wybierając datę i punkt docelowy. Wreszcie nacisnęła dzwigien- kę z boku urządzenia. Tryby ruszyły, rozległ się cichy brzęk, nie widoczne koła zębate mechanizmu chrobotały niczym w starej nakręcanej zabawce. Przekroczenie granicy czasu wywołało teraz inne wrażenia niż przedtem. Wcześniej wędrówka przez Zcieżki była dozna niem oszałamiającym, jasne światło nie pozwalało Lawsonowi obserwować podróży przez dzieje. Teraz jednak czuł się, jak by chronolog przenosił go fizycznie, co chwila zatrzymywał się w miejscach, które z pewnością nie były Rzymem, przynajmniej jeszcze nie. Pierwszy przystanek: poczuł na plecach ciepło płomieni ogni ska, twarz owiał mu lodowaty, zimowy wiatr. Przed sobą zobaczył wijący się w śniegu ślad. W oddali stały dwie postacie. Odziane były w ciężkie futra i poruszając się na rakietach śnieżnych, okrą żały krąg wysokich głazów. Wizja zniknęła. Lawsona rozbolała głowa i w jego uszach rozległ się dziwny szum. Zwrócił się do Bliss, lecz zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ponownie zagarnęła ich ciemność Zcieżki i ruszyli dalej przez czas. Przystanek następny: teraz warstwa śniegu była cieńsza. Sta li w środku innego kamiennego kręgu. Poza szarymi monolitami chłopak ujrzał usypany z ziemi kopiec i jamę. Całość przypomi nała Portal, bramę podobną do tej w Wężowym Kurhanie. I jeszcze jedna przerwa w podróży: zrobiło się ciemniej i kie dy znieruchomieli, Lawson stanął przed długimi szeregami ka mieni. Obejrzał się na Bliss, Rafe i Malcolma. Wszyscy wydawa li się oszołomieni. Edon i Ahramin trzymali się trochę z tyłu. - Gdzie jesteśmy? - Lawson stuknął Malcolma w ramię. - Nie wiem - odparł chłopiec. - Podejrzewam, że we Francji. Może w Carnac. - Położył dłoń na szarej skale. Jej powierzchnię znaczyły świeże ślady dłuta. Zwiatło znowu zgasło i powrócił mrok. Lawson zamknął oczy, a kiedy uniósł na powrót powieki, zobaczył gwiazdy prze bijające się przez czarną otchłań Zcieżki. Potem nie było już przerw; sunęli prędko przez czas, aczkolwiek mgnienie nicości trwało na tyle długo, że rozbolało go całe ciało. Miał nadzieję, iż wędrówka wkrótce dobiegnie końca, chociaż zdawał sobie też sprawę, że prawdziwe trudności dopiero go czekają. Zacisnął zęby, nie był już w stanie stwierdzić, jak wiele czasu zajęła im ta niezwykła podróż. - W porządku, jesteśmy na miejscu - usłyszał czyjś głos po ko lejnym okresie, który wydał się wiecznością. - Otwórz oczy. Lawson poczuł na plecach ciepłą dłoń. Bliss. Rozejrzał się i zmrużył powieki w jasnym śródziemnomorskim słońcu. W od dali pokryty śniegiem łańcuch górski obniżał się ku miastu za gnieżdżonemu pomiędzy siedmioma wzgórzami. Wreszcie znalezli się w Rzymie, u samego jego zarania. Na wszystkich budynkach powiewały czerwone sztandary; ulice zatłoczone były wózka mi handlarzy; wapienne ściany domów połyskiwały w promie niach słońca. Miasto wydawało swe pierwsze tchnienia. Zwit imperium. Stali na balkonie na drugim piętrze. Biegnąca poniżej ulica prowadziła ku rozległemu placowi; tam na otwartej przestrzeni, u podnóża okazalej budowli, zebrał się wielki tłum. Na szczy cie schodów ujrzeli postać w czerwonej szacie pilnowaną przez oddział centurionów. Mężczyzna wymachiwał złotą laską. Czer wone flagi załopotały w gorącym powietrzu, gdy aleją nadszedł pochód żołnierzy niosących posąg srogiego mężczyzny o długiej, lejącej się brodzie, dzierżącego w dłoni trójząb. - Neptun - wyszeptał Malcolm. - Udało ci się. Naprawdę strzał w dziesiątkę. - Zwietnie, tylko co teraz? - zapytała Bliss. - Musimy się przebrać. - Ahramin przejęła dowodzenie. - Tak nie możemy się pokazać. - Wskazała na brudne ubrania to warzyszy. - Rozdzielmy się. Ja z Edonem sprawdzimy piętro niżej. Mac, ty i Rafe rozejrzyjcie się tutaj. Lawson i Bliss, zagwiżdżcie, jeśli kogokolwiek usłyszycie. Wydaje mi się jednak, że wszyscy poszli na festyn, w tym domu nikogo nie ma. Założę się, że nawet służba dostała wolne. Lawson przytaknął skinieniem. Był trochę niezadowolony, że to Ahramin rozporządziła watahą, lecz dziewczyna lepiej znała nowy teren; będąc ogarem, została dopuszczona do wiedzy o sta rych tradycjach. Mrużąc oczy, wyjrzał przez okno i zobaczył potężnego mężczy znę w płaszczu, kołyszącego trzymaną w dłoni złotą laską. Romu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|