[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podbiegając do dziewczynki. - Spadłam. Bo ja chciałam pohuśtać się jak Jim. On staje na huśtawce. Widziałam w parku. Lauren wiedziała, że powinna zbesztać dziewczynkę, nie miała jednak serca krzyczeć na zapłakanego malucha. Utuliła więc, pokołysała w ramionach, a kiedy mała przestała pła- kać, przystąpiły do oględzin. - Pokaż bródkę, kochanie. Boli, tak? Przyłożymy lód, i przestanie. A teraz biedne rączki. No tak, zdarłaś trochę skórę. Trzeba będzie przemyć. - Ojejku! - zapiszczała Sara. - Będzie bolało? - Tak, troszkę zapiecze - przyznała Lauren, wiedząc, że nie ma sensu oszukiwać dziecka. - Ale na to też jest rada. Podmucham i przestanie. Po piętnastu minutach Sara z dumą patrzyła na obandażowane rączki. Potem Lauren wzięła dziecko na kolana i trzymając lód przy bródce, przeczytała jej ulubioną bajeczkę. Zbliżała się pora drzemki. Zaprowadziła małą na górę, uło- żyła w łóżeczku, otuliła kocykiem i kiedy pochyliła się, aby pocałować ją w czółko, nagle ciepłe rączki objęły ją mocno za szyję. - Tak się cieszę, że tu jesteś! - Ja też, kochanie - szepnęła wzruszona Lauren. - I je- stem szczęśliwa, że mam ciebie. Cody wrócił o szóstej, zmęczony, ale zadowolony. Z dwóch powodów. Stan chorego na astmę nie budził zastrze- żeń, a poza tym dyżur przejął Eli. Pager będzie więc milczał i może dziś wieczorem stanie się to, na co Cody czekał z taką niecierpliwością. Był wściekły, że wczoraj wieczorem wezwano go właśnie w takim momencie. Nie miał wyboru. Zwiadomie wybrał 96 RS swój zawód, wiedział, jak wygląda praca lekarza rodzinnego. Gretchen nienawidziła samego dzwięku pagera, nie kryła złości, kiedy na przyjęciu Cody już po dwudziestu minutach musiał biec do szpitala. W nocy Cody wrócił o drugiej. Był zmęczony, ale bardzo stęskniony za Lauren. Nie obudził jej, choć wiele go to ko- sztowało. Nie, ten pierwszy raz powinien być dla niej czymś szczególnym, a nie pospieszną miłością w środku nocy. Ra- no, kiedy biegł do szpitala, bał się ją pocałować. Czuł, że jeśli się do niej zbliży, takiej słodkiej, potarganej i rozgrzanej od snu, żadna siła nie zdoła go powstrzymać. Wszedł do kuchni i od razu zauważył, że Lauren, w dżin- sach i jasnym sweterku, wygląda uroczo. - Cześć! Kolacja jest prawie gotowa. Sara zarządziła spaghetti. Dziewczynka, odwrócona tyłem, siedziała przy stole i pil- nie rysowała. Usłyszawszy ojca, zeskoczyła z krzesła i z du- mą zademonstrowała zabandażowane rączki. - Tatusiu, zobacz, co mam! Pierwsza jego myśl była, że dziecko upadło, zadrapało sobie rączki i to jeszcze nie tragedia. Ale kiedy zobaczył zaczerwienioną bródkę, poczuł, że ogarnia go gniew. - Co się stało, kochanie? Dziewczynka beztrosko opowiedziała, że chciała pohuś- tać się na stojąco, jak duży chłopiec z parku. Cody zbladł. Wspomnienie o Gretchen, która wolała być filantropką a nie matką, było w nim zbyt silne. - A gdzie była wtedy Lauren? - Lauren rysowała. Po prostu rysowała. Cody spojrzał na żonę. - Tak, Cody, szkicowałam - powiedziała cicho. 97 RS Pracowała i nie uważała na Sarę. Czyżby znów się pomy- lił? Znów jego dziecko będzie zepchnięte na dalszy plan, a Lauren skoncentruje się na tym, co dla niej najważniejsze - na karierze? Muszą koniecznie to wyjaśnić. Nie teraz, ta- kich rozmów nie prowadzi się przy dziecku. Kolacja upłynęła raczej w minorowym nastroju, potem Lauren wzięła się za zmywanie, a Cody bawił się z Sarą w chowanego. Wreszcie wspólnie ułożyli małą do snu i ze- szli na dół. - Musimy porozmawiać, Lauren. - Dobrze. Był zły, bardzo zły, tym bardziej że kiedy patrzył na Lauren i w duchu stawiał jej tysiące zarzutów, nie potrafił jednocześnie jej nie pożądać. Przecież Gretchen też kiedyś pragnął, ale jego pożądanie znikło, kiedy zorientował się, że nie chce być mu bliska i nie zamierza być prawdziwą matką dla ich dziecka. Z Lauren było inaczej. Nawet teraz, choć był na siebie wściekły, patrząc na jej usta, przypominał sobie ich smak... - Lauren, dlaczego nie pilnowałaś Sary? - Pilnowałam. Owszem, szkicowałam, ale co chwilę pa- trzyłam na nią. - A więc twoja uwaga była podzielona. Lauren, tak nie można. Co innego w domu. Na dworze trzeba jednak całko- wicie skoncentrować się na dziecku. Kiedy odprowadzałem Sarę do Kim, takie rzeczy nigdy się nie zdarzały. Zobaczył zdumienie w oczach Lauren. Czyżby bagateli- zowała całą sprawę? Przecież wszystko mogło się zdarzyć, coś, na co nie pomogłaby woda utleniona i kawałek bandaża. A on jej zaufał, tak jak nigdy nie ufał Gretchen. - Lauren, byłem pewien, że Sara przy tobie jest pod dobrą opieką. 98 RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|