[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nowoczesnej zabudowie umożliwiającej przechowywanie dość dużej ilości rzeczy. Część sypialną na przykład wyposażono w dwa wbudowane w ścianę składane łóżka, które w ciągu dnia można było zamknąć, a wnękę wykorzystano na szafę z mnóstwem półek, wieszaków i szuflad. W podobnie oszczędny sposób, czyli głównie przy użyciu szuflad, urządzono małą kuchnię, kącik jadalny oraz część dzienną. Stół kuchenny i ławy stanowiły część zabudowy, które to rozwiązanie zastosowano również w saloniku, gdzie zadbano ponadto o tapicerowane siedziska. W sumie osiągnięto przytulną, wygodną i praktyczną przestrzeń przypominającą pod wieloma względami wnętrze jachtu. Kotom również podobało się tu bardziej niż w apartamencie 3FF. Do zajętego rozpakowywaniem rzeczy Qwillerana dotarły nagle przerażające dzwięki, których zródło zdawało się znajdować pod łóżkiem. Przypominały one kocią zabawę z upolowaną myszą. - Koko! Co ty wyprawiasz? - krzyknął Qwilleran pod łóżko, świecąc tam latarką. Syjamczyk z upodobaniem tarmosił parę butów wyglądających jak te, które wpadły mu w oko podczas pierwszej wizyty w domku. Qwilleran wyciągnął je szczotką i upewnił się, że jest to ta sama para całkiem nowych brązowych półbutów. - Niestety, nie mój numer - powiedział i usiadł, żeby pomyśleć. O ile dobrze pamiętał, poprzednim razem uznał, że przyczyną kociego zainteresowania był talk do stóp lub pachnąca nowością skóra. Najwyrazniej jednak Koko specjalnie ukrył buty, by zająć się nimi ponownie w przyszłości. Czyżby przeczuwał, że tu jeszcze wróci? Ta jego zdolność przewidywania wydarzeń bywała nieco denerwująca. A teraz, zapomniawszy już zupełnie o butach, z przejęciem wpatrywał się w przestrzeń za domkami. Być może wiedział, że niedługo limuzyna ma przywiezć z lotniska panią Truffle, lokatorkę domku numer cztery. Qwilleran wrócił do rozmieszczania swojego wakacyjnego dobytku: materiały i maszyna do pisania zajęły stolik kuchenny, książki trafiły na półki wiszące na ścianie nad sofą, szelki i smycz Koko wylądowały w szufladzie w kuchni. Nawet dla brązowych półbutów znalazło się miejsce w szufladzie pod telewizorem. Qwilleranowi zostało już tylko odświeżyć się i nakarmić koty przed spotkaniem z Rogerem o piątej trzydzieści. Roger podjechał na podjazd pensjonatu swą szarą terenówką i obaj mężczyzni przespacerowali się razem do jadalni. Okazało się, że fotograf i kelnerka, która wskazała im stolik, to dobrzy znajomi. - Dasz radę dotrzeć dziś na próbę, Cathy? - zapytał Roger. - Tak, pani Bamba pozwoliła mi wyjść o siódmej trzydzieści. Qwilleran nie był w stanie tłumić dłużej swojej niezaspokojonej ciekawości: - Masz mi w tej chwili opowiedzieć, o czym jest to przedstawienie i co Cathy ma z tym wspólnego. - Och, jest jedną z naszych panienek do tańca... To znaczy tak je nazywamy w inscenizacji. Roger, młody mężczyzna posiadający rodzinę na utrzymaniu, rzadko bywał na obiadach, a jeśli już, to u babci , czyli swojej teściowej Mildred Riker. Qwilleran postarał się więc namówić go na małe kulinarne szaleństwo, tłumacząc: - I tak wrzucam to sobie w koszta, Rog. Qwilleran został powoli wprowadzony w szczegóły Sobotniej popijawy. - Jest rok 1860 - zaczął Roger. - Miasteczko North Cove, obecnie Brrr. Wiosenna sobotnia noc. W saloonie w Hotel Booze pełno drwali, traczy, flisaków i marynarzy. Na górze można przenocować za ćwierć dolara. Co prawda nie ma tam łóżek, ale podłogi wystarcza dla dwunastu chłopa. W saloonie odbywa się picie, hazard i flirty z panienkami. Kłótnie kończą się rękoczynami. Ci, co przesadzili z alkoholem, lądują przed hotelem na drewnianym chodniku do czasu, aż wytrzezwieją. - I wystawiacie to Pod Czarnym Niedzwiedziem ? - upewnił się Qwilleran. - Aha. Publiczność siedzi przy stolikach ustawionych pod ścianami, a akcja rozgrywa się przy barze i stołach w środkowej części sali. Aktorzy podzieleni są na dwu - lub trzyosobowe grupki przy barze i trzy - lub czteroosobowe przy stołach. Każda z grup ma inne zadanie: gra w karty, kości, podrywanie panienek, siłowanie się na rękę i różne takie. Aapiesz? - Aapię. - Na pomysł tej inscenizacji wpadł Thornton Haggis, który również gra właściciela salonu. Podczas przedstawienia dyskretnie reżyseruje akcję tak, aby każda grupka miała swoje pięć minut i żeby nie zapanował w tym wszystkim totalny chaos. - Kto właściwie należy do tego klubu? - Głównie młodzi mężczyzni, ale też kilka ich sióstr i dziewczyn. Moim zadaniem jest zapoznanie ich z realiami okresu, kiedy nie było tu nic poza gęstym lasem. Pierwszymi przybyszami byli francuscy kupcy. Potem pojawiły się kompanie drzewne z Maine i Kanady. Wtedy powstały tu obozowiska drwali, zaczęto wycinać lasy, spławiać bale strumieniem do tartaków, które powstawały wszędzie tam, gdzie nurt był wystarczająco silny. - Jakie drzewa głównie wycinano? - zapytał Qwilleran, przypominając sobie, co słyszał na temat orzecha. - W tamtych czasach królowała sosna. Na Niziny transportowano ogromne ilości sosnowych desek, ponieważ w tamtejszych miastach bardzo dużo się wtedy budowało. A smukłe, proste pnie idealnie nadawały się na maszty do szkunerów. Wiesz o tym, że drzewa wycinało się przede wszystkim zimą? Drwale żyli w gęstych lasach, w obozowiskach panowały bardzo prymitywne warunki. Rąbali drzewa, na własnych barkach wynosili je z lasu po skutych lodem ścieżkach, ładowali na zaprzężone w woły wozy, przewozili nad brzeg zamarzniętego strumienia. Tam bale leżały do wiosny i wtedy dopiero spławiano je do tartaków. Podano im zamówione steki z pieczonymi ziemniakami. Mężczyzni skupili się na jedzeniu. Rog od czasu do czasu dorzucał jakąś' informację: - W Sawdust City znajdował się tartak, hotel, saloon i zakład pogrzebowy... Z Kanady przybywali słynący z odwagi flisacy... %7łycie było pełne niebezpieczeństw. W pewnym momencie do Qwillerana podszedł szybkim krokiem Nick i wyszeptał mu coś na ucho. Qwilleran zerwał się na równe nogi, rzucił: - Coś złego stało się Yum Yum! - i wypadł z jadalni. - Idę z tobą! - dołączył do niego Nick. - Jak się o tym dowiedziałeś? - Ktoś do nas zadzwonił, chyba Underhillowie. Mężczyzni biegli drogą na skróty. - Co powiedzieli? - %7łe twój kot wydziera się, jakby go ktoś mordował. Qwilleran wyjął z kieszeni klucz. Nie było czasu do stracenia - już z daleka słychać było kocie zawodzenie. Gdy byli blisko domku, nagle wszystko ucichło. - Ale... co się stało? - wysapał Nick. - Nie mam pojęcia. Qwilleran przekręcił klucz w zamku i wpadł do domku, w którym panowała absolutna cisza. Przez chwilę rozglądał się dookoła jak w amoku. Nick, który właśnie stanął w progu, krzyknął: - Gdzie one są?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|