[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zatrzasnąwszy drzwi powozu, Gordon zauważył dwóch spo śród swych wrogów i zrozumiał, że odnalezli trop. Jego serce waliło jak szalone. Bał się zarówno o wiadomość, jak i o dziewczynę. Co ma teraz robić? Pojechać natychmiast do domu szefa i przekazać mu szyfr czy odwiezć Celię do swego mieszkania, zadzwonić po szybszy pojazd i mieć na dzieję, że uda mu się wyprzedzić pościg? Nie pozwól, żeby cokolwiek cię zatrzymało! Nie pozwól, żeby cokolwiek cię zatrzymało! To sprawa życia i śmierci!" - zabrzmiało znowu w jego uszach i pomyślał, że musi naj pierw doręczyć wiadomość. Sprawa życia i śmierci"? Ale nie może, nie wolno mu wystawiać Celii na niebezpieczeństwo. Wystarczy, że jemu grozi śmierć. Nie chce umierać, skazawszy przedtem na to samo niewinną osobę. Podał już woznicy swój adres i kazał mu się spieszyć. Nie może teraz go zatrzymać i zmienić polecenia, gdyż wciąż są w zasięgu strzału, a w tłumie nie będzie nawet można znalezć podejrzanego. Jego wrogowie mieli tu wielu pomocników, a wśród jego przyjaciół nikt na razie nie wiedział o jego przy jezdzie. Będzie to więc wyścig ze śmiercią. Celia z zainteresowaniem rozglądała się po ulicach, rozpo znając niektóre miejsca, i nie zauważyła bladej, ściągniętej twarzy i płonących oczu Gordona, który próbował określić, z jaką prędkością jadą. Och, gdyby tylko woznica skręcił w którąś przecznicę, nie byliby tak bardzo na widoku, ale pewnie nie przyjdzie mu to do głowy, jadą przecież najkrótszą drogą. Jednak... tak, skręcił! Wspaniale! Główna ulica była tak zatłoczona, że uznał, iż boczną przejadą szybciej. Gordonowi zdawało się, że minął wiek, zanim zatrzymali się przed jego mieszkaniem. Dla Celii była to krótka przejażdżka, a znajome widoki sprawiły jej przyjemność. Nie była w obcym Chicago, ale w często odwiedzanym Waszyngtonie i uznała to za dobry znak. - Och, dlaczego mi nie powiedziałeś? - uśmiechnęła się do Gordona. - To przecież Waszyngton, kochany stary Waszyng ton. Gordon z wysiłkiem opanował wzruszenie i również się uśmiechnął, odpowiadając w miarę naturalnie: - Cieszę się, że ci się podoba. Celia zdawała się rozumieć, że nie mogą rozmawiać, póki nie znajdą jakiegoś cichego miejsca i nie zadawała więcej pytań. Zamiast tego wyglądała oknem albo przyglądała się ukradkiem swemu towarzyszowi, porównując go ze wspomnieniem Geo- rge'a Hayne'a i gubiąc się we własnych myślach. Cieszyła się, że przez chwilę może się oddać rozmyślaniom, gdyż prawie zaczęła się już obawiać wyjaśnienia wszystkich tajemnic i kon sekwencji, jakie mogło to przynieść. Przebyli drogę w niemal zupełnej ciszy, lecz żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Gdy powóz stanął, Gordon odezwał się cicho drżącym ze zdenerwowania głosem. Nerwy dziewczyny również były na pięte do granic wytrzymałości, przez co nie zwróciła uwagi na ton Gordona. - Wysiadamy. Miał już przygotowane pieniądze dla woznicy i natychmiast kazał Celii schronić się w korytarzu. Winda właśnie zjechała, więc w przeciągu kilku sekund stanęli bezpiecznie przed drzwiami mieszkania. Gordon wyjął z kieszeni klucz, otworzył drzwi na oścież i wprowadził Celię do pokoju. Potem podszedł do ściany, na cisnął guzik dzwonka i przeprosiwszy dziewczynę, podszedł do telefonu. Celia siedziała zaskoczona przytulnością pokoju i swobodnym zachowaniem swego towarzysza. Spodziewała się, że zatrzymają się w hotelu. To było chyba prywatne i to doskonale mu znane mieszkanie. Może należało do jakiegoś przyjaciela? Ale jak po tylu latach za granicą mógł tak dokładnie znać drogę, pamiętać drzwi i windę i z taką łatwością uporać się z zamkiem u drzwi? Potem jej uwagę przykuł głos Gordona. - Proszę z numerem 254L... Czy to 254L?... Czy zastałem pana Osborne'a?... Jeszcze nie wyszedł do biura?... Czy mogę z nim porozmawiać?... Czy to pan Osborne?... Nie spo dziewałem się, że pozna mnie pan po głosie... Tak, właśnie przyjechałem, jak dotąd wszystko w porządku. Czy mam to dostarczyć do domu, czy do biura?... Do domu?... Tak jest. Natychmiast... Przy okazji, jestem pewien, że Hale i Burkę mnie śledzą. Widzieli mnie na dworcu... Do pańskiego do mu?... Zaczeka pan do mojego przyjazdu?... Dobrze. Tak, na tychmiast... Tak, będę uważał... Do widzenia. W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi. - Wejdz, Henry - zawołał i zdziwiona dziewczyna odwróciła się w stronę drzwi. - Henry, zejdz do restauracji na dole i przy nieś menu, proszę. Ta pani wybierze coś na śniadanie dla siebie, a ty jak najszybciej je tutaj podasz. Muszę wyjść na jakąś godzinę. W tym czasie będziesz stosował się do życzeń pani. Nie przedstawił jej jako swojej żony, ale nawet tego nie dostrzegła. Nagle uświadomiła sobie jego dziwny pośpiech, a gdy powiedział, że wychodzi, przestraszyła się nie na żarty, choć sama nie wiedziała czego. Służący ukłonił się panu z szacunkiem, spojrzał z podziwem i oddaniem na Celię i w końcu powiedział: - Bardzo się cieszę, że pan bezpiecznie wrócił - po czym pobiegł do swoich obowiązków. Celia zwróciła się do Gordona po wyjaśnienia, ale on znowu stał przy telefonie. - Czterdzieści sześć!... Czy to warsztat?... Dzwonię z Harris Apartments... Czy możecie natychmiast przysłać Tomasza z samochodem pod tylne drzwi?... Tak... Nie, chcę Tomasza i szybki samochód... Tak, do tylnych drzwi, tylnych. Natych miast. Słucham?... O co chodzi?... Ale ja muszę... To sprawa urzędowa.... Tak myślałem. Niech się pospieszą. Do widzenia. Gdy się odwrócił, zauważył w oczach Celii rosnący strach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|