Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zegarek, okazało się, że wkrótce przyjedzie Markus,
żeby ją zabrać na kolację.
Szczerze mówiąc, wcale nie miała ochoty wycho-
dzić z domu. Z drugiej strony jednak na samą myśl o
kolejnym spotkaniu ogarnęło ją przyjemne roz-
rzewnienie, więc powiedziała sobie, że nie warto się
oszukiwać. Pieczenie ciastek to świetna zabawa, ale
randka z Markusem była dla niej ważniejsza. Pół do
szóstej ostatnia blacha maślanych herbatników posy-
panych cukrem została wyjęta z piekarnika. Teraz
musiały wystygnąć. Na kuchennym stole i blatach
leżały starannie poukładane wypieki. Amatorzy sło-
dyczy byliby w siódmym niebie.
Pobiegła do łazienki, żeby wziąć prysznic i zmie-
nić ubranie. Cieszyła się, że w mieszkaniu pachnie
ciastem. Prawdziwie domowa atmosfera. Miała na-
dzieję, że kiedyś będzie miała własny dom, a w nim
wielkie psisko z puszystym ogonem wylegujące się
pod kuchennym stołem, nakrytym dla dużej, wesołej
S
R
rodzinki. Nagle wyobraziła sobie Markusa pewnie
trzymającego wielkimi dłońmi córeczkę Jima. Zrobiło
jej się ciepło na sercu. Wygląda na to, że byłby do-
brym ojcem. Sam mówił, że zdarzało mu się pomagać
sekretarce, gdy musiała zająć się wnuczętami, a zatem
wczorajsza sytuacja nie stanowiła dla niego zaskocze-
nia. Umiał postępować z dziećmi i gdyby dochowali
się własnych...
Nie, nie, nie! Markus Grey nie jest facetem dla
mnie, skarciła się natychmiast. Można pójść z nim na
randkę, ale nie należy traktować poważnie tej znajo-
mości. Z ciężkim westchnieniem uznała, że Markus
nie nadaje się na męża. Trudno zmienić wytrawnego
uwodziciela i rekina finansjery w przykładnego ojca
rodziny. Pewnie umarłby z nudów, gdyby przyszło
mu hołubić żonę i niańczyć potomstwo.
Sylwia nie była głupia i zdawała sobie sprawę, że
podświadomie szuka mężczyzny gotowego zrekom-
pensować jej nieszczęśliwe dzieciństwo i stworzyć
dom, w którym ich własne pociechy rosłyby otoczone
miłością. Czy Markus to potrafi? Kto wie?
Wkładając jedwabną szmizjerkę w kolorze czer-
wonego wina, spojrzała na pożyczoną od Rose bur-
sztynową broszkę. Jayne, Lila i Meredith nosiły ją,
kiedy poznały swoich najdroższych, Sylwia zaś przy-
pięła ją do kostiumu tego dnia, gdy spotkała Markusa.
A jeżeli to naprawdę talizman przynoszący szczęście
w miłości? Och, bzdura! Zmiechu warte! Zbieg oko-
liczności, nic więcej.
Pospiesznie zrobiła makijaż i wysuszyła włosy.
S
R
Ledwie skończyła, rozległ się dzwonek. Nim po-
biegła otworzyć, pod wpływem nagłego impulsu
chwyciła broszkę i przypięła ją do sukienki, Doskona-
le pasuje, a odpowiednie dodatki są przecież najważ-
niejsze, tłumaczyła sobie.
Gdy otworzyła drzwi, Markus gwizdnął z podziwu
i wszedł do środka.
- O rany! - jęknął zachwycony. - Zlicznie dziś...
Czym tu pachnie? - przerwał nagle.
- Proszę?
Markus powęszył chwilę, minął ją i z natchnionym
wyrazem twarzy pomaszerował do kuchni.
- Ciasteczka! Jestem w niebie! - zawołał i nie cze-
kając na zaproszenie, natychmiast zabrał się do jedze-
nia. Objął ją wolnym ramieniem i spytał z pro-
miennym uśmiechem: - Chcesz gryzą? Są pyszne.
- Nie. Przestań się tak obżerać. Wszystko mi zjesz.
Co dam znajomym na Gwiazdkę? - Skarciła go su-
rowo, choć miód kapał jej na serce. Trzymał ją tak
mocno, że chcąc nie chcąc przylgnęła do niego całym
ciałem. Próbowała się odsunąć, ponieważ zrobiło się
niebezpiecznie. Kocie oczy Markusa rozświetlił dziw-
ny blask.
- Cześć - usłyszała cichy, zachęcający pomruk.
Markus skończył ciastko. Znieruchomiała, gdy pogła-
skał ją po policzku. - Tęskniłem za tobą - dodał z czu-
łością.
- Tęskniłeś? - powtórzyła zaskoczona łagodnym
gestem i tonem. Próbowała zbagatelizować jego wy-
znanie. - Przecież widzieliśmy się wczoraj.
S
R
- Wiem - odparł, marszcząc brwi. Wypuścił ją z
objęć. Spostrzegła, że nagle posmutniał. - Jesteś go-
towa? Możemy iść? - zapytał uprzejmie, ale nie sły-
szała już w jego głosie czułej nuty.
- Naturalnie, o ile nadal masz ochotę spędzić ze
mną wieczór - odparła, dumnie unosząc głowę.
- No pewnie! - Sięgnął po jej zimowy płaszcz, któ-
ry rzuciła na krzesło, gdy przybiegła za nim do kuch-
ni.
- Poczekaj. Muszę schować ciastka do metalowych
puszek. Już wystygły.
- Chętnie pomogę - zaoferował się natychmiast.
Sylwia roześmiała się drwiąco i postanowiła machnąć
ręką na jego zmienne nastroje.
- Jeszcze czego! Trzymaj się z daleka od moich
wypieków! Poczekaj w salonie.
Kilka minut pózniej ciasteczką zniknęły ze stołu i
blatów, a Sylwia wróciła do Markusa, który podał jej
płaszcz. W uroczej francuskiej restauracji zarezer-
wował stolik w przytulnej wnęce obok kominka. Był
tak przyjazny i szarmancki, że nie miała sposobności,
żeby go zapytać, co spowodowało tamtą chwilową
zmianę nastroju. Na pewno domyślił się, że Sylwia
ma to pytanie na końcu języka.
- Już wiem, czym się zajmowałaś przez cały dzień,
ale zastanawiam się, po co młoda, samotna kobieta
piecze górę ciastek.
- Bo ma wielu dobrych znajomych, którzy dostają
je na Gwiazdkę. Pakuję tuzin albo dwa do ładnej to-
rebki i prezent gotowy. Wolę piec niż biegać po
S
R
mieście w poszukiwaniu tanich drobiazgów, a przy-
jaciele doceniają, że sama coś dla nich przygotowuję.
- Czy w tym roku też dostanę ciasteczka? - spytał z
przymilnym uśmiechem.
- Dobrze, że przypomniałeś. Szczerze mówiąc, do
głowy mi to nie przyszło. - Sylwia z pozorną obojęt-
nością wzruszyła ramionami. Ale ze mnie kłamczu-
cha, pomyślała. Wciąż się zastanawiała, co mu dać na
Gwiazdkę.
- Sylwio! - Pochylił się nad stołem i spojrzał na nią
tak natarczywie, że cofnęła się odruchowo. - Do- [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript