[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wreszcie postój dobiegł końca, niewolnicy unieśli lektykę i, zataczając się, ruszyli dalej w drogę, podczas gdy my pozostaliśmy na miejscu, kręcąc z niedowierzania głowami i ściskając otrzymane w prezencie butelki sznapsa. Póznym niedzielnym popołudniem czterej niewolnicy złożyli Porte, flet i całą resztę pod murem otaczającym koszary. Udało nam się wciągnąć go do wewnątrz, po czy przekupiliśmy jednego z młodych lekarzy, aby przyjął go na izbę chorych, gdzie spał jeszcze przez dwie doby. Strój wieczorowy upchaliśmy na dnie jego żołnierskiego plecaka i od tej chwili Porta taszczył go zawsze ze sobą. Być może lektyka wciąż stoi pod murem koszar na przedmieściach Bukaresztu, jako osobliwy rodzaj pokojowego pomnika wojennego. Jeśli się nie mylę, to Rumuni z pewnością będą spoglądać nań łaskawiej niż na ruiny, które pozostały w ich kraju na pamiątkę pobytu Wehrmachtu. Gdyby istniało więcej takich osobników jak Porta, a znacznie mniej Hauptmannów Meierów, bez wątpienia moglibyśmy podbić każdy naród, zwyciężyć każdego wroga, a nawet uczynić go naszym przyjacielem i najbliższym sercu bratem. Zwyciężalibyśmy nieprzyjaciela nie w krwawej bitwie, lecz w turnieju pijackim, który nigdy nie jest tak ponurym przedsięwzięciem jak wojna, a ma tę wyższość, że środki służące odniesieniu takiego zwycięstwa radują wszystkich. Aatwiej bowiem wyleczyć się z kaca, niż kurować oderwaną szrapnelem nogę. Nie przybyliśmy do Rumunii jako pożądani turyści, a już na pewno niejako fetowani towarzysze broni, chociaż gazety wieściły, że Niemcy i Rumunia to sprzymierzeńcy, którzy jak bracia walczą ramię w ramię za wielką sprawę. Ludzie tacy jak Porta i Stary, oraz wielu jeszcze galerników Wehrmachtu, bardziej trafiali w gust Rumunów niż opisywani w gazetach herosi. Tyle że nasze mundury na ogół nie były dobrze postrzegane, a właśnie tylko w tych mundurach mogli nas oglądać autochtoni. Widząc je, uważali nas za sprzymierzeńców %7łelaznej Gwardii,*[* %7łelazna Gwardia (Garda de Fier) rumuńska masowa organizacja faszystowska założona w 1930 roku przez Comeliu Codreanu jako sita zbrojna Legionu Michała Archanioła. Zdelegalizowana w 1938, powraca na scenę polityczną w roku 1940, a jej lider Horia Sima (Codreanu został zamordowany) zostaje wicepremierem. Popierana przez Himmlera. Rozbita po nieudanej próbie przejęcia władzy w styczniu 1941 roku przez marszałka Iona Antonescu i armię, za którymi opowiedział się Hitler. Niedobitki znalazły schronienie w Niemczech.] arystokratów, antysemitów, dyktatora Iona Antonescu oraz całej szlachty, która tłamsiła kraj klęską niedorozwoju. W rzeczy samej, w kraju naszych braci Rumunów było nam dużo trudniej fraternizować się z miejscową ludnością lub przynajmniej jej częścią, niż w wielu krajach, w których Wehrmacht przebywał jako nieprzyjaciel i okupant. Byliśmy towarzyszami broni, wobec których nikt nie mógł czuć niczego innego, niż daleko posuniętą nieufność. To, że Porta znalazł drogę do rumuńskich serc dopiero za pośrednictwem rozpustnego barona, tylko potwierdzało tę regułę. Jedynie wyższe warstwy nie wzbraniały się, aby mieć z nami cokolwiek wspólnego. Oczywiście, byliśmy tu przecież po to, by bronić ich pieniędzy i praw, by bronić ich nie tylko przed Sowietami i socjalizmem, lecz także przed maltretowanymi, niezadowolonymi rumuńskimi robotnikami i drobnymi rolnikami, których trzeba było krwawo poskramiać. Bosy, niedożywiony i uciskany lud nigdy nie zapała serdecznym uczuciem do obcych, bez względu na to, czy jego przywódcy będą przekonywać o łączącym go z nami braterstwie i wspólnym budowaniu nowego oblicza Europy. %7łycie w Rumunii wyglądało wtedy mniej więcej tak, jak sobie wyobrażam, że musi wyglądać obecnie w Hiszpanii,*[* Autor pisał te słowa w roku 1957, za czasów dyktatury generała Franco ] czyli prawie nie do wytrzymania, gdyż nikomu i niczemu nie można było ufać. Wrzenie społeczne kipiało tuż pod powierzchnią; trzeba było być ślepym, aby tego nie zauważyć. Na nieszczęście wielu niemieckich żołnierzy oślepło i ogłuchło. Nie zdołali dostrzec prawdziwego oblicza rzeczywistości. Zostali oślepieni przez Hitlera i ogłuszeni przez Goebbelsa. Wierzyli propagandzie i nie mogli zrozumieć, dlaczego Rumuni nie witają ich w sposób należny zwycięskim herosom. Nie rozumieli tego i czuli się zawiedzeni. Nieliczni tylko zdołali rozeznać się trochę we wszechobecnej zgniliznie, ale jeszcze w ojczyznie zostali zanadto ogłupieni i zastraszeni, aby odważyć się nazywać sprawy po imieniu. Pozwalali im biec nadal starym torem i woleli odwracać wzrok, niż spojrzeć towarzyszom broni w oczy. Porta był szczęśliwym wyjątkiem: oskubał rumuńskiego barona, wygraną przehulał w jeden wieczór, a resztkę łupu podarował w tramwaju rumuńskiemu konduktorowi. Radził sobie z miejscowymi lepiej niż my wszyscy razem wzięci. My musieliśmy na ogół zadowalać się przyjemnościami wzrokowymi: widokiem teatralnych piękności, nieskończoną melancholią puszty, żyznymi płaskimi i rozległymi polami rumuńskiej pszenicy, malowniczymi krajobrazami Karpat; lokalnymi społecznościami pogrążonymi w południowej sjeście, a wieczorami pełnymi życia; stadami owiec z samotnymi pasterzami w grubych, białych płaszczach i baranich czapach, z przewieszonymi przez ramiona skórzanymi bukłakami na sznurkach absolutnie odpornych na przemijanie; gromadami zabiedzonych, wielkookich i rachitycznych dzieci. Przede wszystkim jednak Bukaresztem. Białym, wspaniałym miastem z reprezentacyjnymi dzielnicami, luksusowymi samochodami, aroganckimi bogaczami, przyjezdnymi chłopami w barwnych strojach ludowych i odzianej w łachmany biedoty miejskiej. %7łycie rumuńskiego ludu mogliśmy sobie tylko pooglądać; nie było nam dane w nim uczestniczyć, chyba że ktoś okazał się wyjętym spod prawa typem szubienicznika, jak Porta. Niekiedy jednemu czy drugiemu z nas, używając odpowiedniej artykulacji głosu i właściwej gestykulacji, udawało się zdobyć odrobinę milczącej sympatii i życzliwego zainteresowania nigdy nie wyrażały się one słowami ze strony mieszkańców kraju, w którym znalezliśmy się w sytuacji mało pokrzepiającej: nieproszonych przyjaciół. Nie mogliśmy jednak oczekiwać niczego więcej weszliśmy do tego kraju pod pretekstem walki ze wspólnym wrogiem, a w rzeczywistości stanowiliśmy dodatek do sił porządkowych utrzymujących w Rumunii system dyktatorskich rządów. Pod pretekstem obrony narodu rumuńskiego przed radzieckim podbojem, przybyliśmy przede wszystkim po to, aby chronić rumuńskie szyby naftowe, kopalnie, linie kolejowe, wielkie latyfundia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|