[ Pobierz całość w formacie PDF ]
doczekać jakiejkolwiek poprawy, najdrobniejszej choćby ulgi, zaczęła płakać. I spłakana, wymęczona chorobą, zasnęła... Skinąwszy sekretarce i rzuciwszy w przelocie krótkie dzień dobry", Jason z miejsca skierował się do swego gabinetu. Była środa, zbliżało się południe. Przyjechał do Stratter-Lite" prosto z lotniska, zniecierpliwiony, w największym pośpiechu. Miał w planie tylko i wyłącznie jedno: spotkanie i rozmowę z Dani. Z rozmachem rzucił teczkę na biurko, szybkim krokiem zbliżył się do bocznych drzwi, energicznie nacisnął klamkę, zajrzał do środka... Głośno zaklął. Pusty, wysprzątany pokój nie zdradzał śladów jej pracy. Gdzież ona się, u licha, podziewa? Wrócił do sekretariatu. - Proszę poszukać pani Edwards i powiedzieć, że chcę z nią natychmiast porozmawiać. W moim gabinecie. - Ale... Pani Edwards nie ma. Ona jest... - Gdziekolwiek jest, proszę ją odnalezć. I sprowadzić tu najszybciej, jak się da! - No właśnie... to znaczy... - speszona sekretarka zająknęła się. - Obawiam się, że się nie da. W ogóle. Pani Edwards jest chora, już od poniedziałku. Złapała grypę. - Chora? Dani jest chora? A jak ona się czuje? - Jason najwyrazniej się zaniepokoił. - 116 - S R - No właśnie... tak się składa... po prostu... Nie wiem, po prostu nie wiem. Nikt nie wie. - Jak to, pani nie wie? Jak to, nikt nie wie? Czy chce mi pani powiedzieć, że nikt nawet nie zadzwonił, żeby zapytać... - Ależ nie! Dzwoniliśmy. Sama telefonowałam wiele razy! - Sekretarka w zdenerwowaniu mimowolnie podniosła głos. - Ale telefon nie odpowiada. Wygląda na to, że jest wyłączony. Jason nie pytał już o nic. Wypadł na korytarz, nie czekając na windę zbiegł na dół w pośpiechu i wsiadł do samochodu. Ostro ruszył z parkingu i skierował się w stronę miasta... Z płytkiego, niespokojnego snu obudziło Dani głośne stukanie do drzwi. Któż to się tak dobija? Nie zamierzała bynajmniej otwierać, zupełnie nie była w nastroju do odwiedzin. Mruknęła więc tylko cicho tam!" i nakryła głowę poduszką. Stukot nie ustawał, przeciwnie, robił się coraz mocniejszy. Dani nie była w stanie ukryć się przed jego męczącym odgłosem. Miała wrażenie, że każde z energicznych uderzeń trafia nie w martwe drewno, lecz bezpośrednio w jej potwornie obolałą głowę. Jęknęła, uniosła się z łóżka. Powłócząc odrętwiałymi nogami, z zamkniętymi oczyma, po omacku poczłapała do przedpokoju. Co za licho z tym uparciuchem, dlaczego się nie wynosi, skoro go nie wpuszczają? - myślała. I kto to może być? - Jak Chad, to go zabiję - wymamrotała sama do siebie. Nim zbliżyła się do wejściowych drzwi, walenie ucichło. - No, dzięki Bogu! - westchnęła z ulgą. Już miała wracać do sypialni, gdy dobiegł ją podniesiony głos... Jasona. - Dani, otwieraj wreszcie te przeklęte drzwi! Stanęła jak wryta. Nie odpowiedziała. Znów rozległo się łomotanie. Miała wrażenie, że jeszcze moment takiego hałasu, a głowa rozpadnie się jej na kawałki. Chwila ciszy. O Boże, co za ulga... - 117 - S R - Danielle! Słyszysz mnie? - Słyszę. Ale nie chcę cię widzieć - wychrypiała. - Dani, otwórz te drzwi! Natychmiast! - Nie otworzę. Idz sobie. - Dani, dobrze ci radzę, nie przeciągaj struny. Otwieraj natychmiast, bo jak nie... - Idz, słyszysz co mówię? Idz! - Dani, ja ostrzegam... Jason na przemian stukał, prosił i groził, lecz dziewczyna zawzięła się i nie reagowała na nic. W końcu dał za wygraną. Trzasnęły drzwi windy. Dani wyjrzała przez wizjer: z całą pewnością nie było nikogo. Przytrzymując się mebli i ścian wróciła do sypialni. Czuła się fatalnie. Miała jednak satysfakcję z odniesionego zwycięstwa. Weszła do łazienki, zmoczyła ręcznik, zrobiła sobie zimny okład na czoło. Gardło miała wysuszone i spieczone do ostatnich granic. Pamiętając o wcześ- niejszych żołądkowych sensacjach, odważyła się jednak przełknąć zaledwie jeden łyk wody. Gdy kładła się z powrotem do łóżka, usłyszała zgrzyt otwieranego zamka. O Boże, zupełnie zapomniała, przecież gospodarz domu ma dodatkowe klucze do wszystkich mieszkań, na wypadek niespodziewanej awarii, pożaru czy innej losowej przypadłości! Jason po prostu poszedł do niego i zdołał faceta przekonać, że lokatorka zasłabła czy coś w tym rodzaju i trzeba natychmiast wejść, by udzielić pierwszej pomocy! Niedawna satysfakcja ustąpiła miejsca panice. Boże, jak ona musi wyglądać! Ziemistoszara cera, zaczerwieniony, obrzmiały, potwornie zakatarzony nos, załzawione oczy, pozlepiane i skołtunione włosy, wymięta nocna koszula... Mniejsza z tym. Nie chce go widzieć i już! I nie życzy sobie, żeby on ją oglądał! Wskoczyła do łóżka i nakryła się po czubek głowy. Rozmyślnie nie odpowiedziała na lekkie pukanie do drzwi sypialni... - 118 - S R Po chwili posłanie drgnęło. To Jason przysiadł na brzegu łóżka. Nie zważając na nic odchylił kołdrę. - Kochanie, nie wariuj. Przede mną się nie schowasz, ani tu, ani gdzie indziej. - Idz sobie! Całkowicie ignorując te wypowiedziane schrypniętym i aż słabo przez to słyszalnym głosem słowa, Jason wyciągnął Dani spod głowy poduszkę, strzepał ją i odrzucił na bok. - Bądz grzeczną dziewczynką, pokaż mi się tu zaraz - rzekł trochę żartobliwym, a trochę przymilnym tonem. - Niech sprawdzę, co ci jest. Pewnie duża temperaturka, co? Próbował dotknąć dłonią czoła Dani, lecz ona, w nagłym przypływie energii, gwałtownie odepchnęła jego rękę. - Idz sobie! Nie miałeś prawa tu wchodzić, nie masz prawa do niczego się wtrącać. Zostaw mnie w spokoju. Idz! Jason puścił cały ten protest mimo uszu. - Spokojnie, najdroższa. Nie denerwuj się. Kocham cię, więc mam prawo i już! - Zostaw mnie, słyszysz, daj mi święty spokój! - Rozzłoszczona Dani, mimo potwornej chrypy, próbowała krzyczeć, a mimo osłabienia i bólu wszystkich mięśni, zaczęła walić Jasona gdzie popadło pięściami. - Trzeba raz na zawsze to przerwać. Nie kochasz mnie. Chciałeś się ze mną ożenić, bo jestem... Towarek prima sort! Cymesik! Rasowa klacz do hodowli urodziwych geniuszy! - Hej, hej, wolnego! - Jason przytrzymał ją za ręce i zmusił, by ułożyła się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|