[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jarzębowskie i twierdzi, że to tylko polityka cioci Jarzębowiczowej. Jak to polityka? No, bo wuj krzyczy, zabrania, rozkazuje, ma wszelkie pozory nieograniczonej władzy, a w gruncie rzeczy nikt się podobno tym nie przejmuje, a wszystko dzieje się tak, jak zarządzi Kuruchna . Do wieczora Józef zdołał istotnie zaobserwować szereg rzeczy, potwierdzających tę pozornie nieprawdopodobną ocenę samodierżawja pana Jarzębowicza. Odbywało się to w taki mniej więcej jednakowy sposób: Pan domu wydawał dyspozycję, by natychmiast przygotować dla panny Lusi gościnny pokój na pierwszym piętrze, a dla pana Domaszki na parterze. Grubas Antoni z niezmąconym spokojem wysłuchiwał bezapelacyjnym tonem wykrzyczanego rozkazu, kiwał głową na potwierdzenie, że zapamiętał wszystkie szczegóły, i wychodził, by po kwadransie wrócić i zapytać panią domu: A jakie pokoje jaśnie pani każe przygotować dla państwa? Wówczas okazywało się, że Domaszko otrzyma gościnny w oficynie (przyzwoitość zawsze musi być przestrzegana), a Lusia zajmie sypialnię pana Jarzębowicza (bo to obok sypialni pani domu). No to ja będę spał w zielonym ryknął pan domu tylko mi masz, Antoni, zostawić okno otwarte i włożysz siatkę. Rozumiesz? Tak jest, jaśnie panie. I odsuniesz łóżko pod portret, żeby mi w oczy nie świeciło o wschodzie. Rozumiesz? I fajki przyniesiesz. Tylko nie zapomnij! Nie miał czasu zapomnieć, gdyż pani Jarzębowiczowa, wyczekawszy aż mąż skończy, powiedziała: A pana przeniesie się do gościnnego na piętrze. Słucham jaśnie pani. Pani Jarzębowiczowa zaaresztowała Lusię na długi i drobiazgowy egzamin, Józef zaś, nie 113 znoszący cygar, musiał wypalić okropnie długie o nazwie virginia i wysłuchać instrukcji, co ma robić przez całe swoje życie w ogóle, a w ciągu najbliższych lat po ślubie w szczególności. Uważaj pan, małżeństwo to jest mądra i dobra rzecz. Tylko trzeba wiedzieć, że jeżeli nie potrafisz być prawdziwą głową domu, to lepiej powieś się przed ślubem. %7łonę trzeba trzymać ostro w cuglach i prowadzić pewną ręką, bo jeżeli nie, to albo ci się baba znarowi, albo będzie cię nosiła, uważasz, gdzie zechce. Bierz pan, powiedzmy, przykład ze mnie. W zaufaniu ci powiem, że, oczywiście, jak każdy człowiek, od czasu do czau nie mam racji, ale nigdy uderzył pięścią w stół nigdy nie pozwalam się za nos wodzić. I co? Jakie skutki? Rzeczywiście... Nie rzeczywiście, ale oczywiście! ryknął. Jesteśmy najszczęśliwszym stadłem na świecie. Mówią o mnie wprawdzie, że jestem tyran, gwałtownik, despota, ale zapytaj mojej starej, czy na to narzeka? Nie! Bo to już taka babska natura: musi być rządzona mocną ręką. Ba, tylko wtedy dobrze się czuje. Szanowny pan stosuje metody Nietzschego? uśmiechnął się Józef. Nie niczego sobie, tylko najlepsze i jedynie wskazane. Po drugie musicie zamieszkać na wsi. Trzeba natychmiast odbudować Terkacze i porzucić miasto. W mieście żaden poszczególny człowiek nie może być szczęśliwy, a tym bardziej małżeństwo. Pokusy! O! Jutro z wami wybiorę się do Terkacz i uplanuję, co i jak. Nazajutrz jednak do Terkacz nikt nie pojechał. Od rana lał deszcz. Lusia musiała oglądać gospodarstwo domowe, a Józef uczył się pasjansów, których pan Jarzębowicz znał kilkadziesiąt. Przed kolacją przyjechał dzierżawca Terkacz, pan Olszewicz, niestary jeszcze, niski, szczupły mężczyzna. Po stracie własnego majątku na Kijowszczyznie pracował teraz ciężko w Terkaczach, by ze zniszczonego gospodarstwa utrzymać siebie i dwóch synów, studiujących agronomię w Niemczech. Był to sympatyczny i poważny człowiek, któremu uczciwość patrzyła z oczu, a ze sposobu mówienia o roli znać było, że jest dobrym gospodarzem. Póki pan Jarzębowicz nie zostawił ich samych, słuchali jego monologu, gdy wyszedł, Olszewicz zapytał Józefa: Chyba to nie będzie niedyskrecją, gdy powiem, że mówią tu o małżeństwie panny Hejbowskiej z szanownym panem? To prawda. Jesteśmy zaręczeni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|