[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mellie... przepraszam za wczorajszy wieczór. Okropne się czuję z tego powodu. Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. - Aleja wiem. Mniej więcej dwie butelki szampana. Nadal miał minę winowajcy, lecz uśmiechnął się. Naraz jego uśmiech zgasł, bo w oczach przyjaciółki dostrzegł prawdziwy smutek. - Mellie, wiem, że wczoraj spodziewałaś się po mnie czegoś innego. Czuję się okropnie, że nie stanąłem na wysokości zadania. Spiłem się i padłem. - Nie ma sprawy - odparła. Wbiła wzrok w resztkę kawy na dnie kubka. - Bailey, wiem, że nie jestem w twoim typie. Zawsze chodziłeś z całkiem innymi dziewczynami niż ja. Nie jestem blondynką, nie jestem super RS 45 zgrabna, zresztą sam wiesz, o co mi chodzi. - Nieśmiało podniosła na niego oczy. Policzki jej się zaróżowiły. - Potrafię zrozumieć, że nie czujesz szczególnej chęci. Dlatego pomyślałam sobie, że gdyby zrobić to całkiem po ciemku, mógłbyś wyobrazić sobie, że to nie ja, a ktoś inny. Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Z wrażenia zabrakło mu słów. - Może jeszcze założymy ci na głowę papierową torbę? - Jeśli myślisz, że tak będzie lepiej - przystała. Nie wierzył własnym uszom. - Na Boga, Mellie, przecież to był żart! Jakie ty masz o mnie zdanie? Wzruszyła ramionami, znowu uciekła wzrokiem. - Po prostu wiem, jakie kobiety ci się podobają. Nie dla mnie konkursy piękności. A właśnie takie dziewczyny są w twoim typie. Co ona wygaduje? Dopiero teraz uświadomił sobie, jak nisko Mellie siebie ocenia. Dotąd nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie będzie jej wmawiać, że jest olśniewającą pięknością, ale jest ładna. Oczy koloru młodej trawy, długie brązowe rzęsy. Miedziane loki spływające na plecy miękką kaskadą, pobłyskujące złocistymi refleksami. Usta w kształcie serduszka. Zapatrzył się na jej wargi i od razu wróciło wspomnienie zaręczynowego pocałunku. Jej usta były takie ciepłe, tak rozkosznie słodkie. Instynktownie czuł, że domagają się czegoś więcej... Niespodziewanie zapragnął jeszcze raz ją pocałować. Musiał walczyć z pokusą. - Zaczynam łapać. Sądzisz, że wypiłem tak dużo, żeby bez oporów przespać się z tobą. Bo na trzezwo nie mogłem znieść takiej perspektywy. Znowu odwróciła wzrok. - Miałam takie myśli - przyznała cicho. Przepełniły go mieszane uczucia. Ta dziewczyna jest mu tak bliska. Zawsze była przy nim w najgorszych i w najważniejszych momentach. Była dla niego oparciem, dodawała otuchy, krzepiła. A w chwilach radości cieszyła się razem z nim. Wstał od stołu, wyciągnął do niej rękę. - Mellie. Popatrzyła na niego z lekkim niepokojem. Zmierzyła go czujnym spojrzeniem. - Słucham? - Chodz do mnie. - Wziął ją za rękę i pociągnął, by wstała z krzesła. Działał z zaskoczenia, nie dając jej czasu na zastanowienie. Przyciągnął ją do siebie i odszukał jej usta. W pierwszym momencie chyba nie wiedziała, co się stało. Nie poruszyła się, nie zaprotestowała. Nie wypuszczał jej z objęć. Zaczął całować coraz RS 46 żarliwiej. Mellie poruszyła się, czuł, że powoli się rozluznia. I że wzbiera w niej inne napięcie. Pachnie jak polne kwiaty, jak łąka rozgrzana w słońcu. Przez cienką tkaninę sukienki czuł jej szczupłe, sprężyste ciało. I łagodną krągłość piersi. Od dawna był sam. Co najmniej rok z nikim się nie spotykał. Ostatnią dziewczyną była Kathryn. Przemknęła przez jego życie. Namiętność wybuchła, przerodziła się w krótki romans. Nie trwało to dłużej niż dwa tygodnie. Ale teraz nie myślał o innych dziewczynach. Pochłaniała go ta, którą miał w ramionach. Jej bliskość budziła w nim ogień. I szaleńcze pragnienie, by przekonać ją, że jest atrakcyjną, seksowną kobietą. Udowodnić jej to. Oderwał od niej usta, popatrzył w oczy. Bez słowa znowu ujął jej dłoń. Była lodowato zimna. To go zaskoczyło. - Chodz ze mną - powiedział. - Dokąd? - zapytała. Trochę brakowało jej tchu. Uśmiechnął się. - Myślę, że nadszedł czas, bym wywiązał się z mojego zobowiązania. W oczach Melanie zamigotał lęk. - Bailey, ale przecież teraz jest dzień. Z rozbawieniem uniósł brew. - A to w czymś przeszkadza? - No nie... ale może... może po ciemku byłoby ci łatwiej. Mógłbyś udawać... Dotknął palcami policzka dziewczyny. - Mellie, niczego nie muszę udawać. - Nim zdążyła odpowiedzieć, pociągnął ją w kierunku korytarza. Prowadził ją do sypialni. Nie wypuszczał z dłoni jej ręki, która z każdym krokiem stawała się coraz zimniejsza. - Jeśli chcesz, możemy wszystko odwołać. Chcesz się wycofać? - zapytał miękko, gdy weszli do sypialni i zatrzymali się w nogach łóżka. Patrzyli na siebie. - Nie - odparła szybko. - A ty? Nie odpowiedział. Zamiast tego zamknął jej usta pocałunkiem. I znowu zdumiała go fala gorąca bijąca od dziewczyny. Nie miał pojęcia, że kontakt z nią potrafi tak oszołomić. Jest gorąca, zmysłowa, urzekająca... Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Wreszcie Mellie zarzuciła mu ręce na szyję przylgnęła do niego mocniej. Tysiące razy witali się i żegnali, wymieniali buziaki i zdawkowe uściski, lecz ich znajomość nigdy nie wykroczyła poza koleżeńskie układy. Nie patrzył na nią inaczej niż na dobrą kumpelkę. Nie widział w niej kobiety. Nagle otworzyły mu się oczy. I zaczął dostrzegać to, co do tej pory było dla niego niewidoczne. RS 47 Jego mała Mellie już dawno nie była rudą chudziną, jaką pamiętał. Pod cienką sukienką czuł ciało kobiety, ponętnej kobiety. Miękka linia bioder, łagodnie wygięte plecy, pełny biust... Przesunął dłońmi po jej plecach i szyi,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|