[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potulnie, trochę się potykając. Zeszli po trapie i Krystyna zaprowadziła go na jego miejsce. Jesteś bardzo zmęczony rzekła powoli. Tak, tak, mówiłeś mi o Puce. Teraz postaraj się usnąć. Usiadł na koi z otwartymi ustami. Oczy miał bez wyrazu, jak ślepiec. Zaczął znów mówić, powtarzając wszystko tymi samymi słowami. Położyła mu ręce na ramionach i pchała, póki nie upadł głową na twardą poduszkę. Zręcznym ruchem uniosła mu nogi i położyła na koi. Teraz leżał jak długi. Ale żałosnym głosem wywodził monotonnie swoją opowieść. Krystyna wyszła po cichu, zamykając za sobą drzwi. Wyjęła klucz od środka, włożyła z zewnątrz i przekręciła. Chwilę stała oparta o drzwi, bo świat wirował jej przed oczami. Potem schowała klucz do kieszeni i wróciła na pokład. San Juan" dopływał do wybrzeża. Wysoko w górze sterczały czarne skały z koronami palm u krawędzi. San Juan" znajdował się w osłoniętej zatoczce, gdzie głęboka woda zaczynała się dwadzieścia metrów od brzegu. Treherne zatrzymał statek i łańcuch kotwiczny zleciał z hałasem. Otarłszy czoło podszedł do Krystyny, stojącej przy kabinie. Oddała mu bez słowa klucz od kajuty Lamberta. Wziął z poważną twarzą. Co się stało? zapytała. Czy usnął? Nie. Trudno się spodziewać, żeby usnął. Mówi bez przerwy. Opowiada w kółko to samo. Treherne usiadł na pokładzie z nogami wyciągniętymi przed siebie. Cholerne szczęście, moja mała. Już niewiele brakowało, i taki wypadek. Licho nadało rekina. Widziałem wszystko. Lambert i Puka byli razem. Rekin przepłynął nad nimi. Lambert go zobaczył. Więc do Puki chwycił go za palec i obaj w górę! Ale Puka nie zdążył. Rekin szarpnął raz, drugi raz. Musiał musnąć paszczą Lamberta po ręce. Chłopak wypłynął, a my go do łodzi. Urwał. Ale tyle z niego będzie pożytku, jakby i jego rekin pożarł rzekł ponuro. Zwariował. Zawsze był słaby i niezrównoważony. Wstrząs go dobił. O! nie! przeraziła się Krystyna. Chyba przecież przyjdzie do siebie? Gdy się prześpi i powoli uspokoi. Audzisz się. Mężczyzni tak łatwo nie wracają do równowagi, a zwłaszcza tacy jak on. On wiedział, że go coś spotka! zawołała. Okropnie bał się nurkowania. Roztrzaskał skafander w nadziei, że się w ten sposób uratuje. Więc uważasz, że powinienem był się liczyć z jego fantazjami? rzekł szyderczo Treherne. Zdarzył się paskudny i wypadek, którego nikt nie mógł przewidzieć i to wszystko. Zobaczymy, jak z nim będzie. Jeżeli będzie spokojny, zabierzemy go na Tahiti, bo tam pożeglujemy, i wsadzimy do szpitala wariatów. Jeżeliby miały przyjść ataki furii, to ja się nim zajmę. A ty trzymaj się od niego z daleka. Patrzył na nią dziwnym wzrokiem. Nie chciałbym, żeby mi cię pokaleczył. Za żadne skarby! Jesteś diabelnie odważna. Zaprowadziłaś go na koję, choć musiałaś widzieć, że zbzikował. Nie zlękłaś się! I mnie się nie boisz. Dzielna mała! Krystyna wyczuła zachwyt w jego grubym głosie, ale zrobiła/ wielkie oczy. Nie rozumiem. Wstał i oparł rękę o ścianę kabiny. Jego brązowe ramię dotknęło jej ręki. Mnie nie rozumiesz? E, rozumiesz. Znałem wiele kobiet, ale tak odważnej jak ty jeszcze nie spotkałem. Urwał i poszedł skląć Kanaków, którzy jazgotali podnieceni śmiercią Puki. Ze zmysłowym pociągiem mieszał się w świadomości Treherne'a podziw, jakiego nigdy nie czuł dla żadnej kobiety. Zdumiewał się, jak bardzo działała na niego jej odwaga. Obejrzał się. Stała oparta o kabinę. Silna, gibka postać odcinała się od tła desek. Przesunął oczami po linii ramion, biustu, smukłych chłopięcych bioder i ścisnęło go w gardle. Boże! przemknęło mu przez myśl. %7ładna mnie jeszcze tak nie wzięła. %7ładna. Odwrócił się raptownie, a ona stała wpatrzona w ciemne skały. Wtem podniosła oczy ku krawędzi i zdrętwiała. Czy to złudzenie? Nie, spomiędzy krzaków wyglądała biała, wyrazista twarz. CZZ TRZYNASTA Rozdział pierwszy Treherne miał ochotę zanocować na brzegu. Krzyki Lamberta rozlegały się po całym statku. Walił w drzwi domagając się otwarcia. Treherne zaryzykował i wypuścił go. Lambert wypadł jak oszalały byk i rzucił się na swego kata. Trzeba było pięciu Kanaków, żeby go wrzucić z powrotem do kajuty i zatrzasnąć drzwi. Treherne, otarłszy pot z czoła, wyszedł na pokład. Słońce już zaszło i świat tonął w nagłym zmierzchu. Nad San Juanem" królowały mroczne klify, odcinające
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|