[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokażemy A.F.L.-owi i kompanii, dlaczego chcemy włączyć prąd. Auto prowadzone przez Jill popędziło nie brukowaną ulicą i zawadiacko skręciło za róg. Zniknęli w gęstym tumanie kurzu, który wzbił się, a potem począł przesiewać się przez rozgrzane powietrze, by wreszcie osiąść na drzewach i frontowych gankach żółtych domków fabrycznych. Po rozpalonej szosie asfaltowej mknęli w stronę Augusty, mijając nieskończone skupiska domków. Przejechali przez inne miasteczka fabryczne, zwalniając w miejscach, gdzie szybkość była ograniczona, i przyglądając się huczącym przędzalniom. Poprzez otwarte okna widzieli mężczyzn i dziewczyny, nieledwie słyszeli szum maszyn za pokrytymi bluszczem murami. Na ulicach było mało ludzi, bez porównania mniej niż w Scottsville. Pośpieszmy się i dojedzmy nareszcie do tej Augusty powiedział Will. Chciałbym jak najprędzej wydostać się z Doliny. Mam już wyżej nosa tego patrzenia w dzień i w nocy na przędzalnie i domki fabryczne. Wiedział, że wcale nie ma dosyć ani patrzenia na nie, ani życia pośród nich, to widok tylu pracujących fabryk wprawił go w rozdrażnienie. Pozostawili za sobą Graniteville, Warrenville, Langley, Bath i Clearwater i wydostawszy się z Doliny, pomknęli po rozgrzanym asfalcie z szybkością siedemdziesięciu mil na godzinę. Znalazłszy się na szczycie wzniesienia, ujrzeli w dole wymarłe miasteczko Hamburg, błotnistą Savannah, a po stronie stanu Georgia rozległą równinę, na której zbudowana była Augusta. Nad nią wznosiło się Wzgórze, usiane wieżowcami hoteli wypoczynkowych oraz dwupiętrowymi białymi pałacykami. Gdy okrążali podłużną wyniosłość, kierując się ku mostowi, Rozamunda napomknęła o Jimie Leslie. On mieszka w którymś z tych pięknych domów na Wzgórzu powiedział Will. Dlaczego drań nigdy do nas nie przyjedzie? Przyjechałby, gdyby nie jego żona odparła Rozamunda. Gussie uważa, że jest za wielka, żeby z nami gadać. To przez nią Jim Leslie wyzywa nas od bawełnianych łbów. Już wolę mieszkać w domku fabrycznym i być marnym bawełnianym łbem niż czymś takim jak ona i Jim Leslie. Spotkałem go kiedyś na Broad Street i kiedy do niego zagadałem, obrócił się na pięcie i zwiał, żeby ludzie nie widzieli, że ze mną rozmawia. Jim dawniej nie był taki powiedziała Rozamunda. W domu, kiedy był jeszcze mały, niczym nie różnił się od nas wszystkich. Dopiero jak zrobił grubszą forsę, wziął sobie elegancką pannę ze Wzgórza i teraz nie chce mieć z nami nic wspólnego. Chociaż i na początku właściwie też był trochę inny niż my. Miał w sobie coś takiego... sama nie wiem co. Jim Leslie jest pośrednikiem w handlu bawełną rzekł Will. Wzbogacił się na spekulacji. Nie zarobił tej forsy, tylko ją wycyganił. Przecież wiadomo, co to jest taki pośrednik, no nie? Wiecie, dlaczego oni się nazywają pośrednicy? No? Bo się pośrednio przyczyniają do tego, że farmerzy są bez forsy. Pożyczają im trochę pieniędzy, a potem zagarniają całe zbiory. Albo też wysysają krew ludziom przez to, że podbijają i obniżają ceny, i zmuszają ich, żeby się wyprzedawali. Dlatego mają tę nazwę. I taki właśnie jest Jim Leslie Walden. Gdyby był moim bratem, potraktowałbym go tak samo jak pierwszego lepszego łamistrajka ze Scottsville. Rozdział 8 Nie ściemniło się jeszcze całkowicie, ale gwiazdy zaczynały się pokazywać, a w zabudowaniach przy szosie migotały światła pośród gęstniejącego zmierzchu. Kiedy znalezli się o pół mili od domu, zauważyli przy nim ruchome ogniki wyglądające tak, jakby jacyś ludzie biegali tam z latarniami. Na farmie panował ruch i krzątanina, które wskazywały, że coś się tam dzieje. Jill zwiększyła szybkość, chcąc jak najprędzej poznać przyczynę. Na zakręcie zwolniła raptownie, aż zagrzały się hamulce, a odór gumy owionął ich wraz z kurzem. Zza domu wybiegł Tay Tay, trzymając przed sobą latarnię. Twarz miał zaczerwienioną od upału, a ubranie oblepione przyschniętą gliną, która czepiała się materiału niczym pyłki mlecza. Wszyscy wyskoczyli z wozu na jego spotkanie. Co się stało, tato? spytała w podnieceniu Rozamunda. O rany! wykrzyknął. Kopiemy jak wszyscy diabli. Od rana wygrzebaliśmy dół na dwadzieścia stóp, ani ociupinki mniej. Od dziesięciu lat nie kopaliśmy tak prędko. Począł ich ciągnąć, wołając, by szli za nim. Sam ruszył biegiem i poprowadził ich przez podwórko za dom. Zatrzymali się raptownie nad samą krawędzią oświetlonego latarnią dołu, wykopanego tuż przy domu. Na dnie Shaw, Buck i Czarny Sam wyrzucali łopatami glinę. Naprzeciw nich stał Wuj Feliks z drugą latarnią i strzelbą. Obok niego ujrzeli jakiegoś człowieka, który w migotliwym świetle wyglądał jak duch. Kto to jest? zapytał Will. Tay Tay krzyknął na Bucka i Shawa. Z mroku wynurzyła się nagle Gryzelda. Chłopaki! zawołał Tay Tay. Tyramy dziś od samego rana i chyba czas już przerwać i trochę odsapnąć. Przyjechał Will, więc zaczniemy jutro skoro świt. Wyłazcie i przywitajcie się z gośćmi. Buck odrzucił łopatę, ale Shaw dalej dziabał kilofem twardą glinę. Buck zaczął go namawiać, żeby dał spokój na dzisiaj i odpoczął. Czarny Sam już gramolił się z wykopu. Gryzelda i Jill weszły do domu i pozapalały lampy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|