[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej w oczy. I musisz odbudowaæ je na nowo. Mam racjê? Powoli skinêÅ‚a gÅ‚ow¹, nie odrywaj¹c od niego oczu. Po chwili Lazar odwróciÅ‚ siê znów ku wschodowi. 144 Rad jestem, ¿e spogl¹dasz w przyszÅ‚oSæ z nadziej¹. Nadzieja nigdy nie gaSnie odparÅ‚a automatycznie, ocieraj¹c rêk¹ Å‚zê. Po chwili dodaÅ‚a z gorycz¹: Chyba ¿e ktoS odbierze sobie ¿ycie. Zarówno moja matka, jak i mój ojciec poddali siê, kapitanie& i tego nie mogê im wybaczyæ. Lazar milczaÅ‚ przez chwilê. Kochanie, czy nigdy nie przyszÅ‚o ci do gÅ‚owy, ¿e Smieræ twojej matki nie byÅ‚a samobójstwem? Ostatecznie, twój ojciec miaÅ‚ wielu wro- gów& Allegra spojrzaÅ‚a na niego przera¿ona. Co masz na mySli? ¯e zostaÅ‚a& zamordowana? JeSli wiesz coS, o czym ja nie mam pojêcia, musisz mi powiedzieæ, Lazarze! Potrz¹sn¹Å‚ gÅ‚ow¹ i pochyliwszy siê ku Allegrze, musn¹Å‚ dÅ‚oni¹ jej policzek. Wiem tylko, ¿e Swiat jest znacznie gorszy ni¿ s¹dzisz, malutka& I nie przypuszczam, by twoja matka Swiadomie zostawiÅ‚a ciê sam¹ na Swiecie, choæby nie wiem jak bolaÅ‚a nad Smierci¹ króla Alfonsa. Allegra odwróciÅ‚a siê. Nie mówmy ju¿ o tym! Dlaczego? Bo mama zostawiÅ‚a mnie caÅ‚kiem Swiadomie, kapitanie! Porzuci- Å‚a mnie, by poÅ‚¹czyæ siê ze zmarÅ‚ymi przyjaciółmi. Nie zale¿aÅ‚o jej na mnie; mojemu ojcu równie¿. WÅ‚aSnie dlatego wysÅ‚ali mnie jak paczkê do cioci Isabelle& ale ona, dziêki Bogu, kochaÅ‚a mnie. Mimo wszystko byÅ‚am jednak zawsze samotna i bezdomna. Czy teraz mo¿emy zmieniæ ju¿ temat rozmowy? spytaÅ‚a oficjalnym tonem. Mo¿e porozmawia- my o twojej rodzinie? PostanowiÅ‚a sprawdziæ, czy informacje uzyska- ne od Proboszcza na temat wendety bêd¹ zgodne z opowieSci¹ samego Lazara. W jaki sposób straciÅ‚eS swoich najbli¿szych? Lazar milczaÅ‚ przez dÅ‚u¿sz¹ chwilê. Zostali zamordowani. Allegra przymknêÅ‚a oczy. Tak mi przykro! WzruszyÅ‚ tylko ramionami. Kiedy to siê staÅ‚o? CaÅ‚e wieki temu& A mo¿e wczoraj? Znów wzruszyÅ‚ ramiona- mi. ByÅ‚em jeszcze chÅ‚opcem. Dobrze znasz tê historiê, Allegro po- wiedziaÅ‚ z nutk¹ ironii. PrzeÅ‚êcz D Orofio, póxny wieczór, straszliwa burza& Dziesiêæ minut po dziesi¹tej, dwunasty czerwca 1770 roku. Allegra popatrzyÅ‚a na niego w osÅ‚upieniu. 145 10 Jego WysokoSæ Pirat Nic nie rozumiem& Wczoraj mówiÅ‚eS mi, ¿e jesteS piratem! Nie patrzyÅ‚ jej w oczy, tylko przed siebie. Wiatr sprawiÅ‚, ¿e koszula przylgnêÅ‚a mu do ciaÅ‚a. Os¹dx sama, Allegro. Co widzisz, gdy spogl¹dasz na mnie? SkamieniaÅ‚a z oczyma utkwionymi w Lazara. Nie ¿artujesz?& Twierdzisz, ¿e jesteS synem króla Alfonsa? Przez kilka minut panowaÅ‚o milczenie. Lazar a¿ kipiaÅ‚ wewnêtrz- nie, wpatruj¹c siê uporczywie w daleki horyzont. Allegra czekaÅ‚a z bij¹- cym sercem na odpowiedx, usiÅ‚uj¹c wyczytaæ prawdê z jego twarzy. Niewa¿ne, kim jestem powiedziaÅ‚ w koñcu. Jestem mê¿czy- zn¹, a ty kobiet¹. Tylko to siê liczy miêdzy nami. JeSli Bóg pozostawiÅ‚ ciê przy ¿yciu, byS rz¹dziÅ‚ Ascencion i strzegÅ‚ jej, to ma to niesÅ‚ychane znaczenie! PopatrzyÅ‚a na niego. JeSli istot- nie nim jesteS, nie mo¿esz walczyæ ze swym przeznaczeniem ani po- zwoliæ, by twój lud cierpiaÅ‚! Nie mo¿esz sprzeciwiaæ siê woli Boga. Nie ma ¿adnego Boga, Allegro. UniosÅ‚a oczy ku coraz jaSniejszemu niebu i odetchnêÅ‚a gÅ‚êboko, sta- raj¹c siê opanowaæ zniecierpliwienie. JeSli naprawdê nim jesteS, czemu odpÅ‚ynêliSmy z Ascencion? Lazar siedziaÅ‚ bez ruchu, nieodgadniony, zamkniêty w sobie. Allegra spróbowaÅ‚a wybadaæ go inaczej. Jak udaÅ‚o ci siê wymkn¹æ z r¹k rozbójników? To nie byli wcale rozbójnicy, tylko zawodowi mordercy, nasÅ‚ani przez twojego ojca. A ja miaÅ‚em Å‚ut szczêScia. WpatrywaÅ‚ siê z natê¿e- niem we wchodz¹ce sÅ‚oñce tak dÅ‚ugo, ¿e go oSlepiÅ‚o. Nie! To wcale nie byÅ‚o szczêScie. Mój ojciec zgin¹Å‚, ¿ebym ja mógÅ‚ siê uratowaæ. Wo- laÅ‚bym, ¿eby tak siê nie staÅ‚o dodaÅ‚ cicho. Nie mów tak! szepnêÅ‚a Å‚agodnie i chciaÅ‚a dotkn¹æ jego ramie- nia, ale odsun¹Å‚ siê i dalej patrzaÅ‚ na wschód. Allegra potrz¹snêÅ‚a gÅ‚ow¹ w rozterce. Nie wiedziaÅ‚a ju¿, w co ma wierzyæ. ZrobiÅ‚abym wszyst- ko, ¿eby ci pomóc! Wiêc kochaj siê ze mn¹ odparÅ‚, nie odrywaj¹c nieruchomych oczu od sÅ‚oñca. To nic nie da! Mnie bardzo wiele. Dobre sobie! wybuchnêÅ‚a. Kimkolwiek jesteS, caÅ‚kiem siê za- gubiÅ‚eS! Czemu nie zastanowisz siê powa¿nie nad tym, co ciê drêczy? Przyjrzyj siê swemu ¿yciu! JesteS silny, inteligentny i dzielny& Czemu zadowalasz siê tak nêdznym losem? MógÅ‚byæ osi¹gn¹æ o wiele wiêcej& PrzerwaÅ‚ jej cichy, lodowaty Smiech. 146 M¹dra, szlachetna panno Monteverdi! Znów sÅ‚yszê pogardê w two- im gÅ‚osie. Dobrze ju¿ znam ten ton! Pogardê? O czym ty mówisz? Twoj¹ pogardê dla mnie, moja wyniosÅ‚a branko! Twoj¹ najwy¿- sz¹ pogardê. WÅ‚aSnie dlatego nie chcesz siê ze mn¹ kochaæ. To caÅ‚kowicie zbiÅ‚o j¹ z tropu. Niepoprawny gÅ‚upcze! Takie wyci¹gn¹Å‚eS wnioski? Có¿ ja ci mam powiedzieæ? Wcale tob¹ nie gardzê, tylko siê ciebie bojê! Wreszcie na ni¹ spojrzaÅ‚. Boisz siê? spytaÅ‚ gwaÅ‚townie i zaraz siê nachmurzyÅ‚. Nieprawda! Tak, bojê siê ciebie! Wybacz, ¿e nie palê siê do tego, by ulec mê¿- czyxnie, który to pragnie mnie zamordowaæ, to znowu uwieSæ& I pew- nie zostawiæ z dzieckiem przy piersi gdzieS na odludziu, bez ¿adnej po- mocy! Jestem pewna, ¿e z pocz¹tku byÅ‚oby nam cudownie, ale choæ jedno z nas powinno mieæ odrobinê rozs¹dku! Bojê siê ciebie mówiÅ‚a dalej bez ogródek bo jesteS egoistyczny, dziki i trudno ci siê oprzeæ. Nie zamierzam byæ twoj¹ igraszk¹! Moje ¿ycie to nie zabawa. Ja te¿ mam swoje uczucia, swoje prawa& ja te¿ mam serce! Fiore wzruszyÅ‚ ramionami. DaÅ‚aS mi sÅ‚owo. Tak, ale czy miaÅ‚am jakieS inne wyjScie? Co mogÅ‚am zrobiæ w tej sytuacji? pytaÅ‚a natarczywie. Jak ty sam byS post¹piÅ‚? Co za pytanie! OczywiScie uciekÅ‚bym, chérie odparÅ‚ przera¿a- j¹cym, posêpnym tonem. ZostawiÅ‚bym ich na pewn¹ zgubê i ratowaÅ‚- bym wÅ‚asn¹ skórê! Na pewno byS tego nie zrobiÅ‚! OdwróciÅ‚ siê do niej gwaÅ‚townie. WÅ‚aSnie tak zrobiÅ‚em! DokÅ‚adnie tak! Masz teraz swojego ksiêcia! Oczy Allegry rozszerzyÅ‚y siê z przera¿enia. Lazar znowu patrzyÅ‚ na morze. Wcale nie boisz siê mnie. Boisz siê samej siebie, tego, ¿e mo¿esz siê we mnie zakochaæ. Nie mam o to do ciebie pretensji. Ludzie, którzy mnie kochaj¹, przewa¿nie xle koñcz¹. Ale tobie nie pozwolê siê wywi- n¹æ! Nie masz wyboru. Nale¿ysz teraz do mnie, chcesz tego czy nie! Nie podoba mi siê to ani trochê! Spróbuj uciec poradziÅ‚ zimno. Dalej! Sama zobaczysz, jak siê to skoñczy. Daj mi tylko pretekst, a wezmê to, czego pragnê, choæby wbrew twej woli! A pragnê ciê tak bardzo& za bardzo, do wszystkich diabłów! Bez ostrze¿enia odwróciÅ‚ siê i pocaÅ‚owaÅ‚ Allegrê, przypiera- j¹c j¹ do masztu. 147 ZamarÅ‚a z przera¿enia. ByÅ‚a pewna, ¿e spadnie, zÅ‚amie sobie kark o pokÅ‚ad, le¿¹cy trzydzieSci metrów pod nimi! A wszystko przez jeden pocaÅ‚unek& odwodz¹cy od zmysłów pocaÅ‚unek& Lazar widocznie wcale siê tym nie przejmowaÅ‚. Po¿eraÅ‚ j¹ wprost z bezlitosn¹, pÅ‚omien- n¹ namiêtnoSci¹. Boisz siê teraz, panno Monteverdi? spytaÅ‚ szorstko, ale nie po- zwoliÅ‚ jej odpowiedzieæ. Jego gniewne pocaÅ‚unki spychaÅ‚y j¹ coraz bar- dziej na skraj przepaSci. Jego po¿¹danie ci¹gnêÅ‚o j¹ jeszcze silniej w ot- chÅ‚añ. Nie pozwoli siê zepchn¹æ! UchwyciÅ‚a siê kurczowo balustrady. W gÅ‚owie krêciÅ‚o siê jej coraz bardziej. CzuÅ‚a wzbieraj¹ce w dole brzu- cha po¿¹danie; palce a¿ j¹ SwierzbiÅ‚y, by dotkn¹æ aksamitnej, zÅ‚ocistej skóry Lazara& ale siê powstrzymaÅ‚a.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|