[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chować je w pamięci. - Przyjedziesz jutro? - zapytała. - Myślisz, że to dobry pomysł? - Ja chciałam... chciałam ci tylko powiedzieć, że bę- dziesz tu mile widziany. Oboje nie ujawniali swoich prawdziwych myśli. Libby pragnęła z całego serca, żeby Jake przyjechał tu jutro. Jesz- cze bardziej pragnęła, żeby został z nimi już teraz. Obok pragnień istniała jednak nieubłagana rzeczywistość. Każda spędzona z nim chwila sprawiała, że rozstanie stawało się coraz trudniejsze. Libby pragnęła, żeby Jake z nią został. A Dawid? Jej syn i Jake prawie ze sobą nie rozmawiali. Parę S R słów, które zamienili, nie brzmiało zbyt przyjaznie. Nawet jeśli Jake myślał o poważniejszym związku, dziecko mogło stać się problemem. Jeśli zaś nie chciał angażować się na dłużej, to tym gorzej, zarówno dla niej, jak i dla Dawida. Gdy znalezli się za ciężarówką, odgrodzeni od blasku ogniska, Jake wziął ją w ramiona. Libby oparła czoło na jego piersi, chłonąc zapach dymu i Jake'a. Poczuła zawrót głowy. - Czy na pewno będzie ci wystarczająco ciepło tej no- cy? - wymruczał Jake, dotykając wargami jej włosów. - Mo- ja oferta dotycząca ogrzewania jest nadal aktualna. Libby podniosła na niego rozjaśnione uśmiechem oczy. Jake skorzystał z tej okazji i pochylił ku niej twarz. Zanim oboje zdali sobie z tego sprawę, zwykły przyjacielski poca- łunek na dobranoc stał się o wiele gorętszy. Jake westchnął i podniósł głowę, patrząc na ledwie wi- doczną w mroku bladą plamę jej twarzy. Libby zdążyła tyl- ko głęboko odetchnąć, gdy znowu jego usta znalazły się na jej wargach, zgniatając je ze zmysłową gwałtownością. Przytuliła się do niego całym ciałem, oplatając go ramiona- mi wokół pasa. Jake trzymał jej głowę w swej wielkiej dłoni, a drugą ręką gładził niespokojnymi ruchami jej plecy. Przy- cisnął ją do ściany ciężarówki, oplatając jej biodra swoimi udami, przywierając do niej dołem brzucha tak, że nie miała żadnych wątpliwości, czego w tej chwili pragnął najbardziej. O Boże, i ona tego chciała! Od pierwszych dni swego małżeństwa nigdy nie pożądała tak żadnego mężczyzny. Może teraz nawet bardziej niż wtedy. Walt nie był cierpli- wym kochankiem. Kiedy jej dziewictwo straciło dla niego S R urok nowości, co stało się niedługo po upływie miodowego miesiąca, zmysły Libby nie obudziły się jeszcze. Walt prze- stał interesować się współżyciem. Przynajmniej z nią. Nie zdawała sobie wtedy sprawy z istnienia innej kobiety. Ta świadomość przyszła trochę póz- niej. Była za dumna na to, żeby go prosić, za dumna, żeby mu mówić, co wtedy czuła. Poświęciła swój czas i myśli różnym akcjom dobroczynnym, w których damy z wyższych sfer uczestniczyły bez mała obowiązkowo. Po pewnym cza- sie przestała już cokolwiek odczuwać. Aż do teraz. Aż do chwili, kiedy pojawił się Jake. - Libby, czujesz, jak cię pragnę, prawda? - wyszeptał, całując jej szyję. Ta delikatna pieszczota sprawiła, że dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Tak, czuła i wiedziała! Jak jednak długo będzie jej pragnął tak jak dziś? Przez tę jedną noc? Przez tydzień? Może rok? Co kobieta może o tym wiedzieć? Czy powinna o to zapytać? - Libby, najdroższa, słyszysz mnie? - Słyszałam - odparła zdyszanym szeptem - A teraz myślę, przez cały czas myślę! Jake roześmiał się. To bliskie eksplozji napięcie między nimi zelżało. Dotykając lekko czołem jej czoła, powiedział: - Może damy sobie jeszcze trochę czasu, dobrze? Nazajutrz Jake czuł, że nie usiedzi w domu. Musi poje- chać do Libby. Najpierw jednak zajrzał na plac budowy. Nikogo tam nie było; prawie na siłę spędził na nim parę godzin, sprawdzając pozostawione tam maszyny i urządze- nia. Do diabła, nie może pozwolić jej myśleć, że jest kimś S R ważnym w jego życiu. Wiele lat temu oddzielił rzeczy waż- ne od mniej ważnych. Co najmniej trzy czwarte czasu i uwagi musi poświęcać firmie. Na prywatne sprawy nie po- zostawił sobie zbyt wiele czasu. Taki program do niedawna funkcjonował całkiem dobrze. Parę razy spotykał się z kobietami. Z Gillie Novatny znajo- mość trwała trochę dłużej, bo w jej towarzystwie potrafił wytrzymać parę godzin, nie nudząc się. Może dlatego, że od początku nie stanowiła żadnego zagrożenia. Po prostu to czuł. Oczywiście, była naprawdę atrakcyjną kobietą. Inteli- gentną, z poczuciem humoru. Może zdarzało jej się być zgryzliwą, ale parę razy pośmiali się razem zdrowo. Dlaczego więc między kolejnymi randkami w ogóle o niej nie myśli? Dlaczego tylko w obecności tej małej, bio- drzastej, siwiejącej blondynki czuł, że guziki spodni mogą oderwać się w każdej chwili obojętnie gdzie, w banku czy w supermarkecie? Do pioruna, ta kobieta nawet nie umie tań- czyć! Kiedy żartował, śmiała się w najmniej właściwych momentach, jeśli w ogóle się śmiała. O co tu, na miłość boską, chodzi? Facet z dwoma fakultetami powinien umieć to zdefinio- wać. Zastosować prawa logiki i przeprowadzić wielopara- metrową analizę zjawiska. Niestety w tym przypadku diabli brali wszelką logikę i chłodne rozumowanie. Jeśli mężczyzna jest w stanie podnie- cić się, siedząc w kuchni i gryząc kawałki piernika, to wie- loparametrową analizę może sobie powiesić na gwozdziu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|