Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyobrazni, przypominały wideo od lat osiemnastu.
124
RS
ROZDZIAA JEDENASTY
Gdzieś w środku nocy rozległa się następna seria grzmotów.
Ulewny deszcz bębnił w okno. Błyskawica rozświetliła pokój i huk
pioruna w ułamku sekundy wyrwał Kit ze snu. Kiedy zerwała się z
poduszki, Carson był już przy niej.
- Cii, śpij, skarbie, to tylko burza.
Sam nie spał od godziny, rozmyślając o całym bałaganie, który
zostawili w Gilbert's Point, i usiłując odpychać od siebie myśli o
kobiecie dzielącej z nim pokój - kobiecie, która po niespełna trzech
dniach znajomości stała mu się o wiele za bliska.
Usiłując nie zrobić tego, co prawie zrobił teraz - nie wejść do jej
łóżka.
- Wiem - szepnęła na bezdechu, choć jej serce biło z prędkością
kilometra na minutę. - Nie boję się burzy, coś mi się śniło... jakiś
wybuch... chyba tak.
Trzymając ją w objęciach, kołysał jak dziecko.
- No już, no już,.. - Nic więcej nie przychodziło mu do głowy.
On sam miewał koszmary nocne, w końcu był gliniarzem.
Widział daleko gorsze rzeczy niż strzelaniny związane z biznesem
narkotykowym. Był żywym trupem przez kilka tygodni, podczas
których sprawy rodzinne nabrały niezwykłej wagi. Mógł stracić
zdrowie.
Może po prostu stracił rozum.
125
RS
Mijały minuty. Minuty, podczas których Carson stawał się coraz
bardziej świadomy żaru bijącego od jej ciała, jej kruchości -
świadomy innych rzeczy, które rozpaczliwie starał się ignorować.
Zapachu hotelowego mydła i ciepłej zaspanej kobiety, i tego
subtelnego owocowo-korzennego zapachu, który rozpoznałby na
końcu świata.
Była w jego T-shircie. Nie wiedział, co ma pod spodem - nie
chciał wiedzieć.
Boże, co za wyobraznia! Może powinien spróbować sił w
pisaniu. W grę wchodziła szczególnego rodzaju literatura, przy której
chichotali dorastający chłopcy.
Spocznij, przyjacielu! Nie ta pora, nie ta kobieta, nie te
okoliczności.
Jej zimne dłonie wędrowały w górę i w dół jego boków. Nie
były w stanie oziębić jego rozpalonego ciała. Nie pomagał też fakt, że
siedział w koszmarnie niewygodnej pozycji - tylko zmiana na
horyzontalną przyniosłaby mu ulgę. Kit zdołała w jakiś sposób
podwinąć nogi.
- Nie jest ci niewygodnie? - zaryzykował.
- Tylko zimno. Cała się trzęsę. Zawsze marznę, jak dzieje się coś
złego. Kiedy policja przyszła mi powiedzieć o mamie i ojcu,
myślałam, że już nigdy nie będzie mi ciepło.
Tak, rozmawiajmy o jej rodzinie, myślał gorączkowo. Jeszcze
lepiej o pogodzie, o czymkolwiek. Czy nazwała swoich rodziców
mamą i ojcem? To wiele mówiło o ich wzajemnych stosunkach.
126
RS
Jej włosy łaskotały mu twarz. Odgarniając je na bok, dotknął jej
ucha.
Mów coś, człowieku, mów! Dopóki mówisz, panujesz nad
sytuacją.
- Dlaczego policja przyszła do ciebie? Dlaczego nie powiedzieli
najpierw dziadkom? To oni powinni przekazać ci taką wiadomość.
- Byli na jakimś rejsie. Wrócili samolotem z Cozumell...i...
Tak, mógł sobie wyobrazić, jak potrafili ją pocieszyć. Pogładził
jej włosy - miękkie, ciepłe, żywe - mrucząc łagodnie, i nim się
zorientował, zmienił pozycję na mniej więcej horyzontalną.
Ona też. I już nie drżała z zimna.
Odsunął się ostrożnie, żeby móc pozbierać myśli, i niechcący
wierzchem dłoni musnął jej drobną pierś, z sutkiem jak dojrzała
wiśnia prosząca się, żeby ją zerwać.
Okej, to o niczym nie świadczy, upierał się jego ścisły, choć
funkcjonujący na ostatnich obrotach, umysł. Ta kobieta obudziła się w
środku nocy, dręczona jakimś koszmarem, a on przypadkiem był pod
ręką, tak czy nie?
Nie. Na tarapaty zanosiło się od pierwszej chwili, w której
zobaczył ją wyraznie, pochylającą się nad nim żeby zobaczyć, czy go
zabiła, czy tylko połamała trochę kości.
- Skarbie, myślisz, że...
- Nie chcę myśleć. Nie teraz... proszę. No to było ich dwoje. Do
niemyślenia.
127
RS
- Okej, rozumiem. - Czy to był jego głos? Zabrzmiał, jak gdyby
o dwa numery za mały kołnierzyk ściskał mu krtań. - Spróbuj tylko
pomyśleć o....
O czym? O domu?
Nie miała domu.
O swojej karierze pisarskiej?
Z tego, co mu powiedziała, z dymem poszedł owoc jej
trzymiesięcznej pracy. Nie miał pojęcia, czy to kończyło jej karierę. O
zawodzie pisarskim wiedział tyle, co o balecie. Albo jeszcze mniej.
Mogli porozmawiać o rodzinie. Dla niego dom rodzinny był
zawsze azylem, zwłaszcza kiedy pracował nad szczególnie paskudną
sprawą. Jak tylko miał ją z głowy, kupował sześciopak piwa, jechał do
rodziców, wchodził przez boczną furtkę do ogrodu mamy, w którym
mógł posiedzieć i w spokoju się upić. Słuchanie ptaków, trzmieli i [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript