Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rozhisteryzowanych pokojówek, by plotki się rozeszły. Może władze i
rodzice mówili prawdę: że to był wypadek.
Miałam taką nadzieję. Myśl, że ktoś celowo zamordował szczupłą
dziewczynę o płonących oczach, była zbyt straszna. Ale takie rzeczy się
zdarzają, teraz i zawsze. A w Wyldcliffe dzieją się dziwne rzeczy... To
przeklęte miejsce.
Nie, nie tak. To niemożliwe.
102
- Sara, naprawdę wierzysz w duchy? - zapytałam cicho.
- Tak - odparła. - Tak, chyba tak. Nie wierzę, że energia, którą
wytwarzamy za życia, znika, rozpływa się w nicości. Jakaś cząstka nas żyje po
śmierci, nieważne, jak to określisz, czy to duch, czy dusza. A więc, skoro
duchy istnieją, chyba możliwe, że niektóre z nich się gubią, tkwią między
światami jak moneta w szczelinie?
- I myślisz, że właśnie to spotkało Agnes?
Sara wzruszyła ramionami.
- Mówi się przecież, że ofiara wielkiej traumy, na przykład morderstwa,
zostawia po sobie ślad, pewną formę energii. Taki cień albo odcisk. A ludzie
wrażliwi to wychwytują.
- Jak sygnał radiowy? Tylko że odbiera się człowieka, a nie muzykę? -
mruknęłam pół żartem, pół serio, ale Sara się nie zaśmiała.
- Tak, chyba tak. Zresztą jestem wierna cygańskim przodkom - dodała. -
Cyganie wierzą, że zmarli żyją po śmierci i że wracają, by nawiedzać żywych.
- Zmarli wracają - powtórzyłam. Moje serce biło coraz szybciej.
Zmieniłam temat. - Pospieszmy się, bo zapadnie zmrok, zanim dotrzemy do
Uppercliffe.
- No dobrze. Gotowa?
Dojechałyśmy do szerokiej drogi przez wrzosowiska i Sara puściła się
kłusem. Spróbowałam ją naśladować. Bonny posłusznie zastrzygła uszami i
ruszyła za Starlightem. Początkowo myślałam, że spadnę, ale złapałam rytm i
trzymałam się dzielnie, gdy gnałyśmy przez wrzosowiska.
Sara powiedziała mi wszystko, czego się dowiedziała. Ja nie byłam z nią
równie szczera. Także nieco węszyłam, ale zachowałam wyniki śledztwa dla
siebie.
Nic jej nie mówiłam, ale zakradłam się do holu i przejrzałam książkę
telefoniczną. Były dwie rodziny o nazwisku James i zadzwoniłam pod oba
numery. Nie, Sebastian James tam nie mieszka. Nie, nie znają nikogo o takim
nazwisku w okolicy Wyldcliffe. Nie - powoli tracili cierpliwość - nie wiedzą,
jak mogę się z nim skontaktować. Ale to, że nie znalazłam jego numeru, o
niczym nie świadczy. Pewnie ma numer zastrzeżony i tyle. Wyobrażałam
sobie, że mieszka z rodzicami w rezydencji za wysokim murem, z dala od
wścibskich spojrzeń. Tak samo jak Sebastian chciał się trzymać z dala ode
mnie.
Sara ściągnęła wodze i Starłight zwolnił.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała. - Oto farma Uppercliffe.
103
W zagłębieniu leżały ruiny farmy, niewiele większej niż zwykła zagroda.
Ze szpar w ścianach wyglądały chwasty.
- Jak myślisz, co tu się stało? - zapytałam.
- Kiedy mieszkańcy się wynieśli, sąsiedzi zabrali część kamieni do
naprawy swoich domów. Smutne, prawda?
- Wejdę tam.
- Uważaj, dach chyba nie jest zbyt stabilny. Mam dziwne przeczucie,
chyba powinnyśmy już wracać. - Sara rozglądała się niespokojnie.
- Och, proszę cię - jęknęłam. - Przejechałyśmy taki kawał; nie możemy
jeszcze wracać.
Zsiadłyśmy z koni. Kucyki zajęły się trawą, a my podeszłyśmy do
opuszczonego domostwa. Drzwi wypadły z zawiasów, schody przegniły. Na
ziemi widniały odchody owiec i królików. Dom wyglądał, jakby miał lada
chwila runąć.
Byłam bardzo zawiedziona. Nie było tu nic, co w jakikolwiek sposób
łączyłoby mnie z dawnymi mieszkańcami tego domu. Czas wracać. I wtedy
to zobaczyłam.
- Popatrz! - Wskazałam miejsce nad dawnymi drzwiami. - Popatrz na to,
na ten kształt...
Nad drzwiami widniała data wyryta prymitywnym narzędziem. A pod nią
coś jeszcze, dziwny symbol, który już gdzieś kiedyś widziałam.
- Co to jest? - zastanawiałam się. - Farmerzy nie mieli godła ani herbu,
prawda?
- Nie sądzę. Ciekawe, co to znaczy?
Wpatrywałam się w ruiny i usiłowałam sobie wyobrazić ten dom, jak
dawniej wyglądał. Solidne murowane ściany, dym z komina... Tam, gdzie
dziś rosły chwasty, dawniej ciągnęły się grządki dyni, cebuli i rabatki
kwiatowe. Zamknęłam oczy i koncentrowałam się, aż w ciemności pod
powiekami zobaczyłam pewien obraz. Pulchna, rumiana dziewuszka
przysiadła na stopniu. Z domu dobiegał wolny, spokojny głos kobiety:
- Effie? Effie? Wracaj, skarbie.
- Effie... Effie... Evie.
- Evie! - wraz z wiatrem dotarł do nas wysoki piskliwy krzyk. Gwałtownie
otworzyłam oczy.
- Coś się stało.
- Eveee... - Saraaa... - Eee-veee!
- Ktoś nas woła - mruknęła Sara. - Chodzmy!
104
Podeszłyśmy do koni, wsiadłyśmy i podążyłyśmy w stronę, z której
dobiegały krzyki. Wkrótce dostrzegłyśmy dwa konie, spacerujące luzem, i
dwie postacie skulone wśród zarośli. Jedna z nich leżała z nienaturalnie
wykręconą nogą. Celeste. Sophie pochylała się nad nią z przerażeniem na
pobladłej twarzy.
- Dzięki Bogu - szepnęła. - Myślałam, że już nigdy mnie nie usłyszycie.
- Co się stało?
- Królik wyskoczył koniowi Celeste prosto pod nogi, spłoszył go. Spadła,
co chwila mdleje. Nie chciałam jej zostawiać samej i iść po pomoc.
Widziałyśmy, że jedziecie na tamtą farmę, więc wiedziałam, że będziecie
blisko. Wołałam was i wołałam. Martwię się o Celeste. Boję się, że ona... jak
Laura... - Zaniosła się szlochem.
Sara usiłowała ją uspokoić.
- Posłuchaj, Sophie, Celeste na pewno nie umrze, ale jest ranna. Wrócę
galopem do Wyldcliffe i ściągnę lekarza. Evie zostanie tu z tobą. Wkrótce
wrócę. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Już po chwili jej nie było. Zaczęło padać. Sophie przestała płakać - teraz
dygotała. Niezdarnie objęłam ją ramieniem.
- Dzię... Dziękuję.
Siedziałyśmy w niezręcznym milczeniu. Celeste pojękiwała cichutko, co
chwila traciła przytomność. Nad naszymi głowami ćwierkał ptak. Nie peszyła
go nasza obecność, nie przeszkadzał deszcz. Zastanawiałam się, co by tu
powiedzieć. Nie martw się, będzie dobrze - wydawało się zbyt banalne.
Sophie zerknęła na mnie z ukosa. Po dłuższej chwili stwierdziła:
- Celeste nie była dla ciebie zbyt miła, co? My też nie.
- To nieważne.
Pociągnęła nosem i wytarła go rękawem.
- Chodzi o to, że ona naprawdę kochała Laurę. Trudno uwierzyć, że
Celeste jest taka uczuciowa, ale były jak siostry.
- Och.
Podniosła na mnie wzrok.
- Moim zdaniem miłość jest najważniejsza. A twoim?
- Hm.
- Mam w domu szczeniaka. Kocha mnie. Bardzo za nim tęsknię.
Skuliła się i umilkła. Spisałam ją na straty jako głupią snobkę, a teraz
dostrzegłam, że jest po prostu nieszczęśliwa; wysłana do szkoły z internatem
przez rodziców, którzy byli daleko, spragniona przyjazni Celeste, stęskniona
105
za psem jak dziecko za pluszakiem. Jednak jej banalne słowa otworzyły mi
oczy. Doznałam olśnienia.
Miłość jest najważniejsza na świecie.
Wtedy zrozumiałam, że nie ma sensu rozdrapywać starych ran.
Pozwoliłam, by wyobraznia zaprowadziła mnie na manowce. Szukałam
czegoś, co nie może istnieć, a jednocześnie uparcie odwracałam wzrok od [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript