[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chcę wyjść za mąż, więc zwracam ci pierścionek. Przykro mi, RS 137 ale nie mogłabym być dobrą żoną, gdyż serce mam gdzie indziej. Dziękuję za cierpliwość i wyrozumiałość. Persia. Podniosła oczy znad listu i zobaczyła, że Rick wpatruje się w nią. - Nadal nic nie rozumiesz? - Oczywiście przykro mi z powodu ślubu, ale przecież sam powiedziałeś, że jej nie kochasz. Cóż więcej trzeba? - Zapomniałaś o warunkach, jakie postawił brat Ben. Nie ma żony, nie ma ziemi. Widzisz, co zrobiłaś? Upuściła list na podłogę. - Nic nie zrobiłam. Persia kocha kogoś innego. Moja wizyta nie ma tu nic do rzeczy. Kochała go, zanim się do niej zbliżyłam. - Nie miała wcale zamiaru niczego zmieniać, dopóki ty się nie pokazałaś. - Wykrzywił twarz w paskudnym grymasie. - Założę się, że udzieliłaś jej siostrzanej rady, iż powinna się kierować tylko sercem. Keri wybuchła. - Nie mogła kierować się sercem, dopóki jej ojciec był chory. Zwiadomość, że jego córka zakochała się w cudzoziemcu, zabiłaby go. Nie mogła nic zrobić, zanim nie wyzdrowiał. Rick rozgniótł list obcasem. - Na wszystko znajdziesz odpowiedz? No cóż zobaczymy, co na to odpowiesz. Koparki już pracują nad Crocodile Creek. Zanim Ben się dowie, że ślub odwołany, będzie za pózno, by odwołać prace. I tak wygram. Zostawił ją osłupiałą ze zdziwienia i drżącą pod wrażeniem tego, co jej właśnie powiedział. Chyba blefował? Nie mógł rozpocząć prac przed uzyskaniem legalnego prawa do ziemi? Gdyby tylko udało jej się skontaktować z Benem, ale, niestety, był gdzieś na terenie posiadłości. Nie wróci do domu przed zachodem słońca. Nie mogła zostawić Robyn samej w domu, a Jessie była na spotkaniu Stowarzyszenia Kobiet Wiejskich. Musiała coś zrobić. Poczuła coś pod nogami, spojrzała i RS 138 zobaczyła etykietę, którą wypisywała w chwili wtargnięcia Ricka. Pakowała ostatnie obrazy Robyn, by wysłać je do Theo, a etykieta z jego adresem leżała u jej stóp. Podniosła ją i skierowała się do telefonu. - %7łeby tylko był, żeby tylko był - powtarzała, wsłuchując się w sygnał po drugiej stronie linii. Sekretarka powiedziała, że Theo jest na zebraniu, ale niechętnie zgodziła się mu przeszkodzić, gdy Keri nalegała, tłumacząc, że to sprawa wielkiej wagi. - O co chodzi, Keri? Jesteś bardzo zdenerwowana. - Theo w końcu podszedł do telefonu. - Bo się martwię. Przepraszam, że wywołuję cię z zebrania, ale potrzebuję twojej pomocy. - Opowiedziała mu o wizycie Ricka i zakończyła prośbą o zatrzymanie robót do czasu, gdy będzie można zawiadomić Bena. Po drugiej stronie słychać było tylko ciężki oddech Theo. - Chciałbym ci pomóc, moja droga, ale nic nie mogę zrobić - powiedział miękkim głosem. - Czy dlatego, że już zaczęli? - słychać było, że z trudem kontroluje swój głos. - Nie, nie. Uspokój się - powiedział szybko. - Nie możesz nic poradzić, bo nie jestem w to zaangażowany. Po twoim ostatnim telefonie przyjrzałem się temu projektowi i zdecydowałem, że masz rację. Ta kraina bardziej potrzebuje farmy krokodyli niż kasyna. Moi pracownicy znalezli kruczek prawny, dzięki któremu mogłem się wycofać. - Och, Theo! Powinnam była mieć do ciebie więcej zaufania. Przepraszam, że wyciągnęłam mylne wnioski. - Częściowo miałaś rację. Jeżeli prace zostały rozpoczęte, Rick musiał znalezć innego sponsora projektu. Wcale nie stawia cię to w lepszej sytuacji. - A jednak tak. Przynajmniej nie straciłam przyjaciela. Uczucie było wspaniałe, ale nie rozwiązywało problemu, z czego zdała sobie sprawę, odkładając słuchawkę. Wspaniale RS 139 było się dowiedzieć, że to nie Theo stał za zniszczeniem Casuariny, ale było oczywiste, że Rick znalazł kogoś innego, prawdopodobnie jednego z finansowych szarlatanów, których znał z Darwin. Ludzi, dla których cywilizacja wydawała się bardziej istotna niż natura, było wielu. Ktokolwiek to był, uwierzył słowu Ricka, że Casuarina należy do niego i zgodził się rozpocząć prace. Zanim zrozumie, że popełnił błąd, może być za pózno na uratowanie posiadłości przed zniszczeniem. Dzwięk zamykanych drzwi dał Keri znać, że wróciła Jessie. Wdzięczna losowi, że gospodyni akurat tego dnia postanowiła być krócej z przyjaciółkami ze Stowarzyszenia, podbiegła i zarzuciła ręce na szyję zdumionej kobiety. - Tak się cieszę, że cię widzę. - Nie trwało to aż tak długo - roześmiała się Jessie. - Jak czuje się Robyn? - Dobrze. Przespała większość popołudnia. - Keri rozejrzała się po pokoju, dopiero teraz widząc bałagan, jakiego narobiła. - Tym się nie przejmuj. Skończę, jak wrócę. - Wrócisz? Skąd? - Jessie była zaskoczona. - Z Crocodile Creek - rzuciła przez ramię. Droga do farmy krokodyli wydawała się bez końca. Keri podskakiwała na wybojach, wśród pyłu, cały czas jadąc na niskim biegu, wpadając w dziury, aż poczuła się jak jezdziec rodeo, który usiłuje utrzymać się na grzbiecie wierzgającego mustanga. Wszystko odbywało się pod czujnym okiem bawołów. Obserwowały, jak przemyka pod drzewami gumowymi i lancetowcami. Wreszcie dotarła do barier oznaczających wjazd do rezerwatu. Odczuła wielką ulgę. Zamiast huku maszyn usłyszała tylko cykady i monotonne bzyczenie komarów nad brzegiem. Może w końcu jednak Rick blefował. Nie było nikogo. Podeszła do zbiorników z krokodylami Bena. Większość małych leżała nieruchomo w słońcu, do RS 140 połowy zanurzona w wodzie. Nawet nie mrugnęły, kiedy przechodziła obok, wiedziała jednak, że jej obecność została zauważona. Gdyby nie wzmocniony płot z drutu, wciągnęłyby ją w sekundę do basenu. Przeszedł ją dreszcz na samą myśl o tym. Dotarła do zbiornika Fanga. Nie było go widać, ale gdy uważnie przyjrzała się powierzchni wody pokrytej liliami, zobaczyła dwa ciemne guziki, nozdrza Fanga, który wynurzył się, by zaczerpnąć powietrza. Nagle zaparło jej dech w piersi, gdyż zobaczyła wyrwę w płocie oddzielającym basen Fanga od basenu Matyldy. Rzuciła się w stronę zbiornika Matyldy i zajrzała przez płot. Odetchnęła, widząc krokodylicę, której zwinięte na kształt litery S ciało, obejmowało drzewo. Drugi ślad prowadził do wody. - Coście narozrabiali? - zapytała nieruchome stworzenia. Matylda opuściła powiekę o ułamek centymetra. Odpędzała muchy z oczu, ale wyglądało to na puszczone oczko. Keri zawodowym okiem ogarnęła gęstą trawę i turzycę okalające basen. Dostrzegła kilka miejsc, w których zostały wykopane całe kępy roślinności. Poczuła dreszcz podniecenia, gdyż rozpoznała w nich próbne gniazda, budowane przez Matyldę. Nikt nie wiedział, dlaczego krokodyle budują takie gniazda na długo przed zniesieniem jaj. Jedynym powodem mogło być sprawdzanie, czy teren jest wystarczająco wilgotny. Chociaż nie był to pierwszy przypadek krokodyli rozmnażających się w niewoli, Keri była bardzo dumna. Ona i Ben stworzyli Matyldzie bezpieczne środowisko naturalne, w którym poczuła się na tyle dobrze, by znieść jaja. Ben będzie niezwykle zadowolony, kiedy mu o tym powie. Gardłowy ryk rozerwał ciszę i wdarł się do jej uszu. Przerażona odwróciła się i zobaczyła ogromną koparkę wtaczającą się na polanę. Radość ze znalezienia gniazda zmieniła się w rozpacz, gdy zrozumiała, że Rick nie blefował. Rzeczywiście zamierzał zniszczyć ten ziemski raj. RS 141 Kierując się impulsem, pobiegła w kierunku maszyny, wymachując ramionami i wrzeszcząc z całej siły. Kierowca nie mógł jej usłyszeć, ale na pewno ją zobaczy i zatrzyma się. Musi się zatrzymać. Przez moment wydawało się, że ją przejedzie, ale stanął parę centymetrów od niej. - Co pani wyprawia? Chce się pani zabić?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|