[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drażniącym Garra. - Nie widzę powodu, dla którego powinienem tak się czuć. Nasze życie jest * Przegląd albo pokaz Antycznych Płaszczy, Godzina Chwalenia Zachodzącego Słońca. Sens pierwszego terminu jest dosłowny. Drugie określenie stało się formalną frazą, oznaczającą pózne popołudnie, kiedy to składano wizyty, pito wino, likiery i ekstrakty. W skrócie był to czas relaksu i pogawędki przed bardziej formalnym nastrojem obiadu. zagrożone i w takiej sytuacji odrobina wstydu jest sprawą mniejszej wagi. O.Z. Garr wstał i, by obrazić Claghorna, wykonał w jego kierunku groteskowy ukłon. Claghorn w odpowiedzi wykonał podobne pozdrowienie, tak uroczyste i skomplikowane, że oddawało obrazę Garra z burleskowym przejaskrawieniem. Xanten, który nienawidził O.Z. Garra, zaśmiał się głośno. O.Z. Garr zawahał się, ale zdał sobie sprawę, iż kontynuowanie rozmowy w takich okolicznościach poczytane byłoby za przejaw złego gustu, i wyszedł z pokoju. 3 Przegląd Antycznych Płaszczy był coroczną uroczystością, pokazem Phanów we wspaniałych, pełnych przepychu strojach. Odbywał się w Wielkiej Rotundzie, wznoszącej się po północnej stronie centralnego placu. Może połowa szlachciców i mniej niż czwarta część dam trzymała Phany. Były to stworzenia pochodzące z jaskiń księżyca planety Albireo Siedem, zaliczane do łagodnej, uczuciowej i wesołej rasy, która po tysiącach lat hodowli przypominała smukłe dziewczyny, sylfidy. Owinięte delikatną gazą, wychodzącą z małych otworów za uszami i opadającą wzdłuż ramion i pleców, były najbardziej łagodnymi z istot, zawsze gotowymi sprawić przyjemność, niewinnie próżnymi. Większość szlachciców darzyła Phany uczuciem, ale plotki mówiły o damach moczących znienawidzone Phany w roztworze amoniaku, który na zawsze niszczył gazę i splątywał sierść. Szlachcic ogłupiony przez Phana był ogólnym pośmiewiskiem. Jeśli Phan początkowo przypominający delikatną dziewczynę, został wykorzystany seksualnie, stawał się zmarszczony i wymizerowany. Jego gaza zwisała i traciła kolor, a każdy wiedział, że taki a taki szlachcic zle obszedł się z Phanem. Przynajmniej z tego powodu kobiety z zamku mogły obnosić się ze swą wyższością, prowadząc się tak fatalnie, że przy nich Phany wydawały się najdelikatniejszymi z duchów natury. Ich życie trwało około trzydziestu lat. Przez ostatnie dziesięć lat, gdy traciły swe piękno, otulały się płaszczykiem szarej gazy i wykonywały służebne funkcje w buduarach, kuchniach, spiżarniach, przebieralniach oraz pracowały jako pielęgniarki. Przegląd Antycznych Płaszczy był raczej przeglądem Phanów niż płaszczy, choć one same były również piękne. Właściciele Phanów siedzieli w niższej kondygnacji, pełni dumy i nadziei, triumfując po wspaniałym pokazie i spadając w otchłań wstydu, gdy rytualne ruchy pozbawione były gracji i elegancji. Podczas każdego występu szlachcic pochodzący z innego klanu niż właściciel Phana grał na lutni wysoce kunsztowną melodię. Pokaz nie był otwartym współzawodnictwem i niedozwolona była jakakolwiek forma publicznego aplauzu, ale widzowie dawali do zrozumienia, który z Phanów był najbardziej zachwycający i wdzięczny, co podnosiło znacznie reputację właściciela. Obecny Przegląd był opózniony o około pół godziny z powodu Meków i wymagał kilku szybkich improwizacji. Ale szlachta zamku Hagedorn nie była w nastroju do krytykowania i nie zważała na potknięcia, gdy tuzin młodych samców Wieśniaków wykonywał obce im zadania. Phani byli zachwycający jak zwykle. Kłaniali się, obracali i kołysali w rytm jękliwych tonów lutni, potrząsali swymi woalami, jakby czując krople deszczu, nagle kucali i sunęli, potem wyskakiwali w górę i prostowali się. W końcu kłaniali się i schodzili z podium. W połowie programu do Rotundy zbliżył się Wieśniak i wyszeptał coś do kadeta, który podszedł, by dowiedzieć się, o co chodzi. Kadet natychmiast pobiegł do błyszczącej, czarnej jak smoła loży Hagedorna. Hagedorn wysłuchał, skinął głową, powiedział kilka słów i spokojnie opadł na siedzenie, jak gdyby wiadomość nie miała żadnego znaczenia, co uspokoiło publiczność. Widowisko trwało. Para należąca do O.Z. Garra miała niezwykle udany pokaz, ale wszyscy czuli, że Lirlin, młody Phan należący do Issetha Floya Cazunetha, uczestniczący po raz pierwszy w formalnym pokazie, zrobił najbardziej olśniewające wrażenie. Phani pojawili się po raz ostatni, przesuwając się razem w improwizowanym menuecie, oddali na pół wesoły, na pół smutny pokłon--pozdrowienie i opuścili Rotundę. Przez kilka chwil większość szlachciców i dam pozostawał w swych lożach, dopijając ekstrakty, omawiając pokaz, plotkując o romansach i przydziałach. Hagedorn siedział ponury, bawiąc się palcami. Nagle wstał. W Rotundzie zapadła cisza. - Przykro mi przerwać smutną wiadomością tak radosne wydarzenie. Ale otrzymałem właśnie wieści i myślę, że wszyscy powinni je znać. Zaatakowany został zamek Janeil. Mecy uderzyli wielką siłą, setkami wozów bojowych. Usypali wały uniemożliwiające użycie działa energetycznego z zamku. Nie ma w tej chwili niebezpieczeństwa dla Janeil i trudno zrozumieć, co Mecy chcą osiągnąć pod jego wysokimi na dwieście stóp murami. Nowina jest jednak przykra i myślę, że możemy spodziewać się tego samego, choć jeszcze trudniej zrozumieć, jak Mecy mieliby nam zagrozić. Nasza woda wypływa z głębokich studni. Mamy dużo zapasów jedzenia. Nasza energia pochodzi ze słońca. W ostateczności możemy syntetyzować jedzenie z powietrza, o tym przynajmniej zostałem upewniony przez naszych wybitnych teoretyków biochemików. Ale jest to smutna nowina. Wysnujcie z niej wnioski, jakie chcecie. Jutro zbierze się rada notabli. Rozdział 5 1 - A więc - zaczął Hagedorn - choć raz opuśćmy wszelkie formalności. Co z działami? - zwrócił się do O.Z. Garra. O.Z. Garr, ubrany we wspaniały, szarozielony mundur Dragonów Overwhele ostrożnie położył swój hełm na stole, tak że pióropusz sterczał w górę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|