[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się silna. RS 113 - Ale pościłam - powiedziałam. - Do teraz. Chociaż jestem jeszcze bardzo mała. Kuzyni wyjątkowo nie powiedzieli tym razem nic. RS 114 Dom Pomocy Kuzyni poszli i nie zabrali mnie ze sobą. Byli u przyjaciół w sąsiedztwie i chcieli mnie tylko przy okazji odwiedzić. Ulżyło mi, a jednocześnie byłam rozczarowana. Ulżyło, bo nie musiałam wracać do stryja Hasana i ciotki Zajny, gdzie czułam się odrzucona. A rozczarowana byłam dlatego, że bardzo już tęskniłam za rodzeństwem. Oczywiście, dobrze było czuć się kochaną. Ale kochali mnie obcy ludzie, a nie własna rodzina. To było smutne. Akurat w dniu mojego triumfu, w Noc Przeznaczenia, kiedy jeszcze przed wschodem słońca pozwolono mi razem z innymi zjeść śniadanie, zrozumiałam, że nie jestem jedną z nich. Wszyscy w rodzinie Al-Amimów byli dorośli. Byłam jedynym dzieckiem w domu. I nie mogłam zapomnieć spojrzeń, jakimi wszyscy mnie obrzucali, gdy dowodząc swojego uporu siedziałam z nimi przy suhurze. Przyglądali mi się z czułym zainteresowaniem, tak jak się patrzy na egzotycznego owada, który nagle wleciał przez okno do pokoju. Nie byłam taka jak oni, tylko inna. Przyszłam z zewnątrz. Mój los poruszył serca rodziny, która mnie przyjęła, ale to był mój los, nie ich. Po osiemnastu miesiącach stryj Hasan przyjechał po mnie samochodem - już nie dawnym R4, tylko innym. Spakowałam swój skromny dobytek, a Zahra ubrała mnie w śliczną brązową aksamitną sukienkę, którą mi uszyła. Potem się pożegnałam. Czułam, że już nigdy nie wrócę do tej rodziny i że krótki okres szczęścia się skończył. Wsiadłam do samochodu stryja Hasana i odjechaliśmy. Nie obejrzałam się za siebie. Przy rue el Ghazoua panował, jak zawsze, chaos. Kuzyni i kuzynki kłócili się, ciotka Zajna przywitała mnie z zaciętą twarzą. Przebiegłam obok niej i rzuciłam się w ramiona Rabi'i. Dżabir, Dżamila i Muna tulili mnie do siebie. Byliśmy jednym kłębkiem radości, pocałunków i łez. - Dość tego! - powiedziała ciotka Zajna. - Musimy iść. Zdejmijcie z Ouardy ten szykowny łaszek i dajcie jej starą sukienkę. - Dlaczego? - protestowałam. - Zahra specjalnie mi to uszyła. RS 115 Wygląda bardzo pięknie. - Właśnie dlatego - ucięła ciotka. Kuzynki ściągnęły ze mnie brązową aksamitną sukienkę i włożyły mi przez głowę wypłowiałą szmatę pełną dziur. Broniłam się, ale nie miałam żadnych szans. Po czym cała rodzina wyruszyła. Przodem stryj Hasan i ciotka Zajna z ośmiorgiem swoich dzieci, z najmłodszą Hafidą na biodrze, a moje rodzeństwo i ja za nimi. Mniej więcej po dwudziestu minutach nasza mała karawana dotarła do celu. Była to parcela na terenie fabrycznym przy rue Qued Zis na rogu avenue El Mouquaouama. Weszliśmy po metalowych schodach do dwupiętrowego budynku. Nad drzwiami widniał szyld. Było na nim namalowane Dar al- hidana - Dom Pomocy". Poniżej, mniejszymi literami: Terre des Hommes". - Ziemia łudzi? - spytałam po cichu Rabfę. - Po co tu przyszliśmy? - To bardzo mili ludzie - powiedziała Rabi'a - pomagają nam. Dają nam nowe ubrania. - Nie potrzebuję nowych ubrań. Zahra uszyła mi piękne rzeczy. - Pst - powiedziała Rabi'a - nie wolno ci nic mówić. Mają bardzo fajne rzeczy. Z Europy. To mnie przekonało. Europa - tam przecież była Francja, skąd Tuhami przywoził najpiękniejsze rzeczy, na przykład ogromnego pluszowego tygrysa. Postanowiłam, że będę grać w tę grę i trzymać buzię na kłódkę. Przysiedliśmy się do innych ludzi, którzy przyszli przed nami, na ławce w poczekalni. Jakiś mężczyzna z kalekimi ramionami i w okularach słonecznych przywitał nas. Pózniej się okazało, że nazywał się Abd Ałłah i był kierownikiem tego domu. Za okularami kryły się oczy bez zrenic: Abd Allah był niewidomy. Bardzo się dziwiłam, że kalecy ludzie mają tutaj pracę. Do tej pory widziałam inwalidów tylko na ulicy. Siedzieli żałośnie skuleni w swoich kątach i żebrali. Albo toczyli się po wyboistych ulicach na czymś w rodzaju deski do prasowania zaopatrzonej w kółka, odpychając się rękami. RS 116 Kaleki mężczyzna w Terre des Hommes wcale nie był żałosny. Nosił dżinsy i adidasy i sprawiał wrażenie bardzo pewnego siebie. Wydawało mi się, że jestem w jakimś innym świecie, i gapiłam się zdumiona na mężczyznę o kalekich ramionach. Dżamila dała mi kuksańca w bok. - Zamknij usta! - syknęła. Szybko zamknęłam usta. Wzywano nas jedno po drugim. Jakaś kobieta wchodziła do poczekalni, wołała jedno z dzieci i znikała razem z nim. Po krótkiej chwili dzieci wracały z plastikową torbą w ręce. Drzwi znowu się otworzyły. - Ouarda! - zawołała kobieta i rozejrzała się. - Jestem - odpowiedziałam nieśmiało. - Chodz ze mną - powiedziała kobieta - na ciebie kolej. Na kartce papieru, przypiętej do podkładki, postawiła haczyk. Wydawało mi się to wszystko bardzo profesjonalne. Kobieta zabrała mnie do jednego z pokojów z tyłu. Był to rodzaj magazynu i śmierdziało tam naftaliną. Wprawnym okiem oceniła moje wymiary. Potem znikła między regałami. Wróciła ze stosem ubrań. - Powinno na ciebie pasować - powiedziała i zapakowała wszystko do plastikowej torby. - Dokładam ci jeszcze parę butów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|