[ Pobierz całość w formacie PDF ]
du coeur nie płaci rachunków krawcowej, ani wystawnych kolacyj. Od tego są Komorniccy, Derkacze, e tutti quanti... - Proszę cię, przestań! To jednak jest potworne! - Masz słuszność. Dzisiaj we wszystkich środowiskach znajdujemy takie Nanety. Czasem są to osoby z tak zwanych "lepszych sfer". I na tem polega potworność naszych czasów, że kobietom, depczącym święte prawa rodziny, tradycje i obyczaje, okazujemy szacunek, którego ich siostry bliznie przynajmniej się od nas nie domagały. Zresztą dość o tem. Ze zdumieniem i przerażeniem spostrzegam, że zaczynam prawić o moralności, jak kaznodzieja. Ale mi docna obrzydła ta maskarada, której się napatrzyłem dosyć w mem krótkiem życiu. Spójrz, dojeżdżamy! Halicki podniósł się wolno i z głową pochyloną ruszył ku wyjściu. Mała stacyjka była zupełnie pusta, nawet żółte psisko dróżnika skryło się gdzieś, przeklinając w swym psim języku psią zaiste pogodę. Przeskakując kałuże błota, dwaj przyjaciele dążyli naprzód w milczeniu. Tadeuszowi przypomniał się nagle taki sam spacer z przed roku; w podobnie szary i brzydki jesienny dzień przyjechał tutaj po raz pierwszy, aby obejrzeć Biedronkę. Wydała mu się wtedy smutna i opuszczona na tle drzew obumarłych, bezlistnych. W tej chwili ogarnął znowu spojrzeniem wychylając się z za wzgórka znajomą kępę krzewów otoczonych parkanem - i dach czerwony - i niebo ołowiane. Pomyślał: "wszystko tu znowu zakwitnie i zazieleni się z wiosną" i raptownie uczuł wstępującą w serce otuchę. Wszystko przeminie: głupota ludzka, i pycha, i zazdrość i żal - tylko wieczysta mądrość przyrody jest nieśmiertelna. Spojrzał na przyjaciela: Adzio szedł z rękoma w kieszeniach, z głową, wciśniętą w podniesiony kołnierz palta i pogwizdywał zcicha. - Zimno ci? -spytał go rotmistrz. - Nie powiem, żeby było gorąco. Wcześnie mamy listopad w tym roku! Ale pocieszam się, że dostaniemy zaraz gorącej herbaty, o ile panna Wanda nie zamknie się razem z kluczami na widok marnotrawnego szwagra. - Ależ ty się jej boisz - zauważył Tadeusz z uśmiechem. - Cóż chcesz, mój drogi, ta mała trzęsie całym domem. Z powodu choroby pani Marji i twojej nieobecności, wzięła ster rządów i trzeba przyznać, że jak na swój wiek, ma silną rękę... - Widzę. Ty nawet zdajesz się być troszeczkę pod pantoflem. - Hm... Ostatecznie nie byłoby w tem nic złego. Jeśli tym pantofelkiem kieruje mądra główka... Obeszli dom, by wejść bocznemi drzwiami, prowadzącemi przez wąski korytarzyk wprost do pokoju Mani. W półmroku wpadli na Marcinową. Baba o mało nie upuściła stosu talerzy. - W imię Ojca i Syna!.. - krzyknęła, ale Adamski przerwał szybko: - Nie poznaje nas Marcinowa? Proszę dać zaraz herbaty, bośmy trochę przemarzli z panem rotmistrzem. A jak się czuje pani? - Tak... niebardzo sobie. Powieda, że dziś lepiej, ale nasza pani tak zawsze! Bledziutka i na nogach ledwo ustoi. - Czy jest u siebie? - A gdzieby? Wstała przed południem na godzinkę, tośmy ją ledwie namówiły, żeby wróciła do łóżka. Dopiero jak panna Wandzia zagroziła, że do pana napisze... - A panienka gdzie? - Musi w jadalni z paniczem Zbyszkiem. Ale że też panowie nie dali wcześniej znać! Obiadbym zostawiła... - ozwała się z nagłą pretensją do Halickiego. - I jeszcze się pani co stanie z wielkiej uciechy! Pan, to zawsze jednaki: raptem wyjedzie, raptem wróci, a ty człowieku domyśl się i szykuj kolację, żeby inaksza, niż na codzień... Adamski pociągnął Tadeusza za rękę. - Chodzmy. Ona nigdy nie skończy. Zaczekasz chwilę przed drzwiami, a ja uprzedzę panią Marję. Bo rzeczywiście, takie nagłe wzruszenie mogłoby jej zaszkodzić. Halicki przygryzł wargi. Kilka miesięcy temu nie wyobrażał sobie podobnej sytuacji, takiego powrotu do domu: ktoś prawie obcy musi uprzedzić jego żonę... Ktoś obcy, choćby to był nawet najzacniejszy pod słońcem przyjaciel, zbliża się do drzwi zamkniętych, stuka i wchodzi, mówiąc tonem pogodnym, prawie żartobliwym: - Moje uszanowanie pani! Pozwoliłem sobie przyjechać jeszcze raz, bo mam dla pani wesołą, bardzo wesołą nowinę! Z głębi pokoju drżący głos Mani szeptał jakieś słowa niedosłyszalne. - Tak! Kolega z biura wrócił nareszcie do zdrowia i... Tadeusz uczuł w tej chwili, że nie potrafi już stać dłużej pod drzwiami, jak skazaniec, oczekujący na wyrok, że musi wejść do tego pokoju, zobaczyć Manię, rzucić się do jej nóg i nawet błagać o przebaczenie. Lecz przedewszystkiem zobaczyć ją, zobaczyć! Ale właśnie na progu staje Adamski, uśmiecha się swoim zwyczajem i kiwa głową prawie z politowaniem. - Idz - szepcze cicho z palcem na ustach - Idz teraz do niej. Tylko bez żadnych scen wzruszających!... Twoja żona nie ma do ciebie żalu o nic, ale pamiętaj, jest chora... Miał zamiar dać mu jeszcze kilka pouczających wskazówek, lecz Tadeusz nie słuchał dłużej. - No, tutaj moja rola skończona - mruknął Adamski - teraz mogę iść na herbatę. Minął salonik i przystanął we drzwiach jadalni. Na kominku palił się ogień, oświetlając migotliwym blaskiem dwie postacie, siedzące przed samem paleniskiem, "po turecku" na ziemi. -...ale ja do niego słowa nie powiem, zobaczysz! - mówiła groznie Wandzia, potrząsając głową, na której dwa grube, mocno upięte warkocze tworzyły jasną koronę. - Chociażby nawet Mania w tej chwili wyzdrowiała! Niecierpię go! Niecierpię... - Ech, ozwał się schrypniętym głosem wyrostek - teraz go raptem niecierpisz, a jeszcze tak niedawno mówiłaś, że się w nim ciągle troszkę ko... - Wcale nie "ciągle" i tylko troszkę! - przerwała. - Ale teraz już wszystko skończone! Owszem, mogę ci nawet przysiąc, że wogóle... pogardzam mężczyznami! Wszyscy oni są podli i zostali poto wymyśleni przez Pana Boga, żeby nam życie zatruwać! - Kiedy kobieta została pózniej stworzona... - wtrącił Zbyszek, śmiejąc się. - Więc widzisz sama... - No to co? Dość, że są wstrętni i zmienni, jak skarabeusze... - Kameleony, chciałaś pewnie powiedzieć? - Wszystko jedno. Ty się zawsze do czegoś przyczepisz! Nieznośny jesteś! - Wiem o tem. Zawsze mi to powtarzasz... Ale ja przecież nie jestem taki zmienny, jak inni, to musisz przyznać, jeśli masz poczucie sprawiedliwości... - Ty? - wzruszyła ramionami i spojrzała na niego prawie z politowaniem. - Ty się nie potrzebujesz zmieniać, bo... Ech, co tu długo gadać! Ale gdybym tak kiedy uwierzyła twoim przysięgom... - Ecce femina! - szepnął Adamski, uśmiechając się. - A jednak z tą bym się ożenił... Naturalnie, za kilka lat, gdy dorośnie i gdy się jeszcze trochę, tak jak dzisiaj... "wyszumi".
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|