[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twierdzili, że chcieli go tylko ocucić, ochlapując wodą na świeżym powietrzu. Ratowali. I w dodatku bardzo wątpię, czy poszkodowany złożyłby skargę. Zapewne potwierdziłby ich wersję, jakoby sam się uderzył i stracił przytomność, a nad Wisłę przyjechał dobrowolnie, na spacer. - Dlaczego tak? - zdziwił się Pawełek. - Chyba wam powiem - zdecydował się porucznik po namyśle. - Inaczej Bóg raczy wiedzieć, co wam do głowy strzeli. Ale macie milczeć i absolutnie nikomu nie powtarzać. Janeczka prychnęła gniewnie, a Pawełek wzruszył ramionami. - Akurat tak dużo gadamy do byle kogo... - Widzę, że nie i dlatego ryzykuję. Ten wasz pan Wolski... Obiło mi się o uszy jego nazwisko już kilkakrotnie i sprawdzę to dokładnie, ale odgaduję, że pracował kiedyś w tak zwanych służbach specjalnych. Dlatego dysponuje rozmaitymi możliwościami... no... technicznymi, i dlatego zna tych ludzi. Porozmawiam z nim, oczywiście. Nieoficjalnie. Przypuszczam, że się wyprze wszystkiego i będę mógł tylko dedukować. Osobiście sądzę, że usiłuje ukrócić ich przestępczą działalność po swojemu, metodami indywidualnymi, i wydaje mu się, że to da rezultaty. Już widać, co osiągnął. %7łeby nie wy, mieliby go z głowy. - Ale jednak im przeszkadza - zauważyła krytycznie Janeczka. - I to porządnie, skoro postanowili go utopić. - Przez Selera - przypomniał Pawełek. - Kto to jest ten Seler? Porucznik westchnął tak, że wydmuchnął prawie cały popiół z samochodowej popielniczki. Janeczka zaczęła się dyskretnie otrzepywać. -O, bardzo cię przepraszam... To jest okropna rzecz, czy wy koniecznie chcecie rozmawiać o polityce? Dobrze, powiem prawdę. Seler jest posłem na Sejm. Opłacają go, żeby utrącał wszelkie propozycje zmian w przepisach prawnych. Znajduje się w odpowiedniej komisji i bruzdzi. Owszem, tym Selerem pan Wolski wyświadczył nam wielką przysługę, przeszkodził mu przyjechać na obrady i zaczęły się rozmowy na ten temat. W jego obecności byłoby to w ogóle niemożliwe, ale co z tego, nadal będzie utrudniał. Naprawdę wcale się nie nazywa Seler, tylko trochę inaczej, ale nie wymagajcie już ode mnie zbyt wiele. -- Może, wobec tego, powinno się utopić Selera...? - podsunął niepewnie Pawełek. - I kto ma to zrobić? - zainteresował się zgryzliwie porucznik. - Ja czy wy? Janeczka poczuła się nagle bezradna. Szajka, którą chcieli szybko i dokładnie zlikwidować, stanowczo przerastała ich siły. Praworządność wyglądała jakoś dziwnie i sprzecznie ze zdrowym rozsądkiem. W żaden sposób nie mogli zyskać wpływu na obrady sejmowe i wszystko to razem prawie nie mieściło się w głowie. - Okropne - powiedziała ze wstrętem. - Ja się na to nie zgadzam. Trzeba coś zrobić przeciwko temu bałaganowi i tym ludziom, ale wcale nie wiem co. - Ja mniej więcej wiem - odparł pocieszająco porucznik. - I oprócz mnie jeszcze kilka osób. Pułkownik... mój zwierzchnik, który się tymi aferami zajmuje, wyłożył to nawet w punktach, w piśmie skierowanym do odpowiednich władz. Ponadto już się dość dużo zrobiło. Kilkunastu przestępców zostało zatrzymanych i zapewniam was, że na dłużej niż dwie doby. A ich szefowie, chociaż ciągle bezkarni, jednak mają kłopoty. No, mogę wam też powiedzieć, że Niemcy bardzo się ucieszyli. Te kradzione samochody, które miały przyjechać tranzytem, już do nich wróciły. Złapaliśmy także sprzedawcę, który dostarczał złodziejom informacji o kupowanych samochodach i dorabiał kluczyki. Zlikwidowaliśmy dwa warsztaty, przerabiające numery. To już coś... - Ale do świąt się chyba całej reszty nie zdąży - powiedział w zamyśleniu zmartwiony Pawełek. - Do świąt został tydzień. Dlaczego akurat do świąt? - Bo na święta przyjeżdża nasz ojciec - wyjaśniła Janeczka. - Przyprowadzi nowe volvo. Nie chcemy, żeby je ukradli. - Zdaje się, że doskonale potraficie przeciwdziałać kradzieżom - zauważył porucznik cierpkim tonem. - Niekiedy nawet zbyt dobrze... Co nie znaczy, że ja to pochwalam! Janeczka i Pawełek popatrzyli na niego wzrokiem kompletnie bez wyrazu. Potem spojrzeli na siebie. Pawełek odchrząknął z odrobiną zakłopotania. -Dobra, coś się zrobi... - Ale jak pan już porozmawia z panem Wolskim, to pan nam powie, co z tego wynikło? - wróciła do pierwotnego tematu Janeczka. -Powiem tyle, ile będę mógł... O szybę samochodu puknęły nagle pazury i Janeczka ujrzała łeb Chabra. W zębach psa tkwił kawałek papieru. Uchyliła drzwiczki i przejeła korespondencję. - Proszę wracać do domu, bo robi się pózno - odczytała na głos treść, wypisaną ręką pani Krystyny. - No proszę, jak się wszyscy nauczyli pisać listy przez psa. -Zdaje się, że matka nie wie, gdzie jesteśmy - mruknął Pawełek. Porucznik z ulgą pomyślał, że ten pies to czyste błogosławieństwo. Janeczka westchnęła z żalem i zaczęła wysiadać. - No trudno, musimy iść. Jeszcze tylko niech pan nam powie, kto to jest ten Aojecki, u którego byli Purchel i Lewek. - Zwyczajny człowiek, nieświadomy swojej roli. Szwagier Lewka. Porozmawiamy jeszcze. Dobranoc... - Tego Selera gdyby tak udało się dopaść - powiedział tęsknie Pawełek, przechodząc przez furtkę. - Jak by tu się o nim czegoś dowiedzieć? - Chyba cudem - odparła sucho jego siostra. - Pan Wolski wie, ale na pewno nie powie. I z porucznika też tego nie wydusisz. Będę musiała się poważnie zastanowić... Wracając nazajutrz ze szkoły, już dość blisko domu, Janeczka ujrzała nagle na ulicy jakiegoś człowieka. Odchodził od kiosku Ruchu z paczką papierosów w ręku, na przegubie drugiej ręki wisiała mu obciążona niewidoczną zawartością foliowa torba. Pogrzebał w kieszeni, schował kupioną paczkę, wyjął drugą, pogniecioną i prawie pustą, zajrzał do niej, wyjął jedynego pozostałego papierosa, paczkę zaś zgniótł do reszty i rzucił na chodnik. Zapalił tego ostatniego papierosa, spojrzał z uwagą na Janeczkę i szybkim krokiem zaczął się oddalać. Nagle popędził biegiem i znikł jej z oczu. Stojąc jak wrośnięta w ziemię, Janeczka patrzyła za nim długą chwilę. Pierwszą jej myślą było; iść za nim. Myśl błysnęła i zgasła. Zauważył ją, nie mogła go śledzić. W dodatku popędził biegiem, musiałaby biec również. Do niczego... Poruszyła się, podeszła do zgniecionego opakowania, podniosła je delikatnie, przez chwilę zastanawiała się, jak zabezpieczyć ten łup, zrezygnowała z chowania go w tornistrze i ze śmieciem w palcach popędziła do domu. Chaber czekał na nią przy furtce. Zawróciłaby od razu, zabierając go ze sobą, gdyby nie tornister. - Czekaj, piesku! - szepnęła. - Zaraz będzie robota! Na palcach podeszła do domu, cichutko otworzyła drzwi, ulokowała tornister za nimi w holu, sięgnęła po ustawioną w kącie parasolkę i wycofała się. Pilnowała, żeby nie brzęknąć furtką. Biegiem popędziła z powrotem na miejsce spotkania człowieka i tam podetknęła psu pod nos pogniecione opakowanie papierosów. - Pieseczku, szukaj! - poleciła z naciskiem. - Musimy znalezć tego bałwana. Szukaj! Chaber doskonale rozumiał, że nie woń tytoniu Jest tu ważna, tylko woń człowieka. Człowiek trzymał to w ręku, nosił w kieszeni... Dla tak uzdolnionego psa jak Chaber zadanie było najprostsze i najłatwiejsze w świecie. Tropiony osobnik nie chodził nigdzie daleko. Plątał się po najbliższej okolicy, odwiedził
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|