[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przeszył ją dreszcz. Wstała i wygładziła spódnicę. - Nie chcę tego słuchać. Musiałeś popełnić jakieś przestępstwo, skoro jesteś po- szukiwany listem gończym. Spotkałam wielu takich jak ty. Słyszę ich w hotelu, kiedy grają w karty. Opowiadają, jak to niby potwornie zostali oszukani. Twierdzą, że czy- jeś złoto powinno należeć do nich. Oskarżają innych o pijaństwo, a sami bez opamię- tania wlewają w siebie whisky. Mam powyżej uszu takich historii. Błagam, oszczędz mi jeszcze jednej. - Tylko pomyśl - mówił niezrażony - to było sześć miesięcy temu. Co się stało z zastępcami Brandera, Masonem i Zale'em? - Zaraz... Poszli łowić ryby pod lodem... - I nie wrócili, prawda? - Nikt się temu nie dziwił. To byli rybacy i myśliwi, którzy tylko czasowo pełnili funkcję przedstawicieli prawa. Byłam pewna, że swoim zwyczajem ruszyli w świat... - Jak przyjdzie ci ochota, zapytaj Brandera, co naprawdę się z nimi stało. Quinn uniósł wędkę i udał się na brzeg rzeki. Dlaczego przejmowała się jego losem, choć nie chciała się do tego przyznać nawet w myślach? Co sprawiało, że serdecznie mu współczuła? Nie mogło z tego dla niej wyniknąć nic dobrego. - Nic a nic mnie nie obchodzą jego problemy - szepnęła buntowniczo, unosząc twarz ku ogniście czerwonemu wieczornemu niebu. Jednak serce mocno biło jej w piersi, gdy odprowadzała Quinna wzrokiem. Nie zamierzał dopuścić do tego, by Autumn miała jakikolwiek wpływ na jego poczynania. Było mu obojętne, czy wierzyła jego słowom. Dobrze znał prawdę. Dla- czego więc sztywniał i kręciło mu się w głowie, ilekroć zaglądał w te piękne, niewin- ne oczy? Nie myśl o niej... nie myśl o niej... nie myśl. Nie wolno ci o niej myśleć, powta- S R rzał w duchu. Nałożył na haczyk pędraka, którego wygrzebał z wilgotnej ziemi, i za- nurzył wędkę w krystalicznie czystej błękitnej wodzie. Wciąż miał przed oczami sceny, które rozegrały się pamiętnej nocy przed tygo- dniem... Quinn uniósł rękę i dał swoim ludziom znak, by bezszelestnie udali się za nim. Zanurzył wiosło w wodzie, kierując kanoe w stronę brzegu rzeki, z którego dobiegały niepokojące odgłosy. Zbliżała się północ, słońce świeciło mu nad głową, lecz nie był w stanie cieszyć się pięknem krajobrazu. - Co się dzieje? - spytał cicho siedzący z tyłu Harrison. Był wyraznie zaniepokojony. Quinn również odczuwał niepokój. Słyszał podniesione głosy, szczęk odbezpie- czanej broni w lesie. Ponownie uniósł ramię. Trzy kanoe, w których siedziało sześciu poszukiwanych listami gończymi mężczyzn, zatrzymały się. Najwyrazniej ktoś został napadnięty na szlaku. Znad strumienia niosły się uderzenia bobrowych ogonów o powierzchnię wody. Quinn dał wiosłem znak, by kanoe popłynęły każde w inną stronę. Jego ludzie na- tychmiast spełnili polecenie. On i Harrison przybyli na miejsce jako pierwsi. Zobaczyli klęczących kobietę i mężczyznę oraz ich nastoletnie córki blizniaczki, płaczące i tulące się do siebie obok siedmiu niechlujnie ubranych mężczyzn, łypią- cych na nie jak głodne sępy. Przy ognisku stał otwarty kufer pełen złotych bryłek. Jeszcze przed chwilą można było uznać tych poszukiwaczy złota za szczęścia- rzy. Udało im się natrafić na skarb poszukiwany przez tak wielu. Quinn, który często był świadkiem napadów rabunkowych, zastanawiał się, czy pogoń za bogactwem jest warta aż takiego ryzyka. W napastnikach rozpoznał płatnych bandziorów Brandera. Kryjąc się za okazałymi cedrami rosnącymi wzdłuż rzeki, skinął na młodszego brata. Bezszelestnie wyjęli broń, wycelowali i strzelili. Trafili dwóch mężczyzn, wy- S R grażających małżeństwu rewolwerami, a potem kolejnych dwóch, szykujących się do gwałtu na dziewczynkach. Dwaj inni, bluzgając straszliwie, rzucili się w stronę koni. Siódmy gdzieś zniknął. Po chwili, gdy nadbiegli jego ludzie, Quinn przykucnął obok kobiety. - Nic się pani nie stało? Jęczała, jednak nie dostrzegł żadnych obrażeń. - Moje dziewczynki... - Są całe i zdrowe, madame. Jej mąż, leżący na plecach na trawie, chwycił rewolwer, przewrócił się na brzuch i strzelił w kierunku uciekających. - Nie! - zawołał Quinn. - Moi ludzie się nimi zajmą. Jeden z bandytów, czający się nieopodal, rzucił się z wyciągniętym nożem w stronę kobiety. Harrison w porę zasłonił ją ciałem i otrzymał przeznaczony dla niej cios. Bliski obłędu Quinn strzelił, trafiając w nadgarstek napastnika. Choć ranny, zdołał jednak dopaść konia i umknąć. Quinn podbiegł do Harrisona. - Nie ruszaj się. Leż nieruchomo. - Biegnij za nimi - jęknął Harrison. - Pokaż... - Zobaczył rozległą ranę między żebrami. Zerwał z szyi chustę i moc- no ucisnął nią krwawiące miejsce. Gdy Harrison zaskowyczał z bólu, Quinn powie- dział: - Musimy znalezć doktora. Brat skrzywił się. - W pobliżu nie ma żadnego. - Kogoś ci przywiozę. - Zostaw mnie i uciekaj. - Nigdy w życiu! - Gdy ucichły strzały, a jego ludzie zabezpieczyli teren i po-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|