[ Pobierz całość w formacie PDF ]
może stawiam sobie i innym zbyt wysokie wymagania? Albo też tak jakoś układało się dotąd moje życie... Nie znaczy to, że nie miałem przyjaciół. Zawsze był ktoś, z kim utrzymywałem bliskie kontakty. Ale to nie było to, o co mi chodziło. W pewnym sensie to samo mogłem powiedzieć o swej przyjazni z Baśką Niewińska, chociaż tym razem zanosiło się na dłuższy i bardziej zażyły okres koleżeństwa. Pomyślałem, że z kim jak z kim, ale z Baśką mogę i powinienem szczerze porozmawiać, jak tylko wrócę z Aodzi. Nie było obawy, aby jej serdeczny stosunek do mnie uległ zmianie, jeśli się okaże, iż z moim umysłem nie wszystko jest w porządku. Przeciwnie, wiedziałem, że właśnie w trudnych chwilach mogę na nią liczyć. Niestety, Stenię Szycka znałem zbyt mało i chociaż.nie wierzyłem absurdalnym plotkom, że złamała karierę jakiemuś znanemu naukowcowi, który musiał uciekać przed nią z kraju, zdawałem sobie sprawę, że nie wolno przeceniać sympatii, jaką mi okazywała. Te. niewesołe rozważania sprawiły, że poczułem się jeszcze bar dziej samotny, a przymusowa bezczynność i nieciekawe otoczenie pogłębiały chandrę. Próbowałem pójść za przykładem pasażera przy oknie i trochę się zdrzemnąć, ale nic z tego nie wychodziło. Pociąg wlókł się niemiłosiernie, a rozmowy współpasażerek z kuracjuszem o chorobach i zabiegach leczniczych były nudne i stereotypowe. W Piotrkowie wsiadło wielu pasażerów i nawet na korytarzu naszego wagonu zrobiło się rój no. Dobrze więc zrobiłem, przesiadając się do pierwszej klasy, w drugiej bowiem na pewno był już tłok. Do Aodzi Fabrycznej przyjechaliśmy o piątej. Pomogłem współpa-sażerkom i starszemu panu zdjąć walizki z półek i wyszedłem z przedziału. Ruszając ku wyjściu, spojrzałem jeszcze przez boczną szybę i poczułem się nieswojo. Mężczyzna, śpiący przez całą drogę, wstał i wkładał kurtkę. Była ciemnoszara. Znów ON! Patrzył na mnie i uśmiechał się przyjaznie. Tylko tego brakowało, abym wszędzie widział tego faceta. Jakaś chorobliwa, obsesyjna halucynacja. Przecisnąłem się do drzwi i wyskoczyłem z wagonu. Zegar dworcowy wskazywał siedemnastą pięć. Automat telefoniczny był czynny. Wykręciłem numer mecenasa Kamasy. Niestety, nikt nie podnosił słuchawki. Zastanawiałem się, co w tej sytuacji robić. Wracać do Rokit nie chciałem; nawet nie wiedziałem, czy jest jakieś połączenie kolejowe o tej godzinie.'Zresztą Kamasa, jeśli nie wyjechał, wróci do domu i trzeba po prostu dzwonić co pewien czas. Czekanie na dworcu nie miało sensu. Należało raczej skorzystać 7. okazji i skomunikować się z prezesem Stasińskim. Być może w łódz-I kich eksperymentach bierze udział jakiś psychiatra lub psychoterapeu-jta, który będzie mógł stwierdzić, czy rzeczywiście grozi mi obłęd. Zacząłem szukać po kieszeniach kartki, na której Szycka zapisała numer telefonu docenta Rawika. Pamiętałem, że Stasiński wyrwał kartkę ze swego notesu, a potem Stenia mi ją podała. Nie mogłem jednak zupełnie sobie przypomnieć, co z nią zrobiłem. Byłem wtedy jeszcze niezbyt przytomny po przebudzeniu z transu. g Niestety, mimo dokładnego przetrząśnięcia każdej kieszeni, kartki . | nie znalazłem. Pozostawało pójść na pocztę i poszukać numeru w książęce telefonicznej. Miałem jednak nadal pecha. Najpierw jakieś babsko okupowało książkę przez blisko dwadzieścia minut, wypisując numery telefonów i adresy sklepów. Potem, gdy wreszcie dorwałem się do książki i znalazłem numer, musiałem odczekać swoje w kolejce do automatu. Na koniec, gdy otrzymałem połączenie, okazało się, że docent Rawik już tam nie mieszka, a nowy właściciel nie zna adresu ani numeru telefonu poprzedniego lokatora. Wiedział tylko, że przeprowadził się na Batuty. Dla dopełnienia miary niepowodzeń numer informacji był "stale zajęty. Wyszedłem zrezygnowany na ulicę. Nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Zastanawiałem się przez chwilę, czy nie wrócić na dworzec, postanowiłem jednak poczekać w jakiejś kawiarni, aż Kamasa wróci do domu. Poszedłem w kierunku Piotrkowskiej. Mijałem właśnie przystanek, gdy nadjechał tramwaj numer 22. Dokąd jedzie ten tramwaj? " zapytałem młodego mężczyznę, czekającego na przystanku. Na Batuty! Kierując się nie wiem czym, chyba podświadomym impulsem, wsiadłem i pojechałem. Bilet odsprzedał mi ten sam młody człowiek. Niestety wysiadł, zanim zdecydowałem spytać go,czy jest studentem i może wie coś o docencie Rawiku. W tramwaju było tłoczno i właściwie powinienem wysiąść na którymkolwiek przystanku, lecz ciągle zwlekałem. Liczba pasażerów już teraz malała i wreszcie z ostatnią ich grupą wysiadłem przed końcowa pętlą. Pasażerowie poszli w kierunku pobliskich domów, a j a,znów nie wiedziałem, co z sobą począć. A właściwie wiedziałem należało wsiąść do tramwaju i wrócić do centrum. ' Tramwaj odjechał, a ja doszedłem do rogu jakiejś bocznej ulicy i stanąłem. Powinienem zawrócić i poczekać na przystanku dla wsiadających. Odruchowo spojrzałem na tablicę z nazwą ulicy, umieszczoną na ścianie narożnego domu. Zgierska. " , I wtedy znów na krótką chwilę pojawił się inny obraz. Jakby wspomnienie graniczące z halucynacją. Taka sama tablica, ale z inną nazwą. Ulica Wspólna. Tablica wysoko na murze. Narożny dom... Wchodzę w ulicę. Odrapana brama z numerem 9. Szafka ze spisem lokatorów.'Szereg nazwisk... W. M. Rawik". Biała, jeszcze nie wyblakła kartka... Stałem oszołomiony przed słupem z nazwą ulicy: Zgierska. Byłem w pobliżu końcowego przystanku. Naprzeciw mnie szła jakaś starsza kobieta. Spieszyła się na przy stanek, bo już tramwaj ruszał z pętli. Gdy mnie mijała, zapytałem o ulicę Wspólną. Trzeba wysiąść przy Chrobrego. A potem cofnąć się parę domów odpowiedziała,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|