[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z powrotem. Wstrząs był o wiele słabszy ni\ się spodziewałem. Powróciła nadzieja. Obraz Księ\y- ca zniknął z mojego ekranu. Usłyszałem głos Xartroffa: - Na Betelgeuzę, on \yje! Ci dranie nie zrobili mu nic złego! Pozwoliłem się rozwiązać i prowadzić, a właściwie nieść dwóm astronautom. Znala- złem się w mojej kabinie na pokładzie Eridanusa . Xartroff podał mi dwie tabletki regenera- cyjne, które połknąłem z przyjemnością. Byłem naprawdę wyczerpany. Od razu poczułem się lepiej. - Przybyłeś w samą porę Xartroff! Jak to zrobiłeś? - spytałem... - Och to nie moja zasługa, admirale. To admirał Xenlee zrobił wszystko. Na Thora, pomyślałem, nie doceniałem tego starego lisa. - Je\eli poszuka pan w kieszeni, znajdzie pan swego wybawcę. Posłuchałem i wyciągnąłem mnóstwo ró\nych przedmiotów. Pomiędzy nimi lśniła moja admiralska odznaka. Szybko przypiąłem ją z powrotem Spojrzałem pytająco na Xar- troffa. - Tak - odparł - o to właśnie chodzi! Admirał jest ostro\ny z natury i lubi wiedzieć, gdzie znajdują się ludzie, którymi dowodzi. Ta odznaka, ten wspaniały klejnot jest równocze- śnie małym cudem techniki. Zaopatrzona jest w uruchamiany zdalnie mikroskopijny nadajnik. Wczoraj wieczorem, kiedy pan zwolnił swoją obstawę, słu\ba bezpieczeństwa, by nie stracić pańskich śladów, włączyła go. Czy nie był pan zdziwiony łatwością z jaką pozbył się pan stra\nika? - Trochę, ale pomyślałem sobie, \e pewno mam zbyt wielkie mniemanie o sobie... - Pierwszy odruch jest często najlepszy, admirale. No, ale trudno. Kiedy znalazł się pan w przestrzeni, szybko pana zlokalizowano. Dano mi rozkaz startu i odnalazłem pana z łatwością. Eridanus zwolnił, dwa chwytaki złapały tę małą rakietę i umieściły ją w luku numer trzy... To wszystko. Miał zadowoloną minę dziecka, które zrobiło dobry kawał swemu nauczycielowi. Ale miałem szczęście!... - Cieszę się, \e mogliście wystartować tak szybko. Moje gratulacje! - Wiedziałem, \e odlot nastąpi niedługo, a nie lubię zwlekać do ostatniej chwili. Zało- ga znajdowała się ju\ na pokładzie i wszystko było gotowe. - Dobra - uciąłem. - Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Ta cała historia jest śmieszna - powinienem bardziej uwa\ać. No, ale drugi raz mi się to nie zdarzy. Wyślijcie meldunek do admirała Xenlee i podziękujcie mu w moim imieniu. Teraz pójdę trochę odpo- cząć... VI. Bratobójcza walka Następnego dnia flota leciała w stronę Acnilamu. Moja przygoda była ju\ tylko przy- krym wspomnieniem. Start odbył się bez przeszkód. Chemiczne silniki oderwały nas od Zie- mi i umieściły na odległej orbicie. Tutaj odnalezliśmy nasze mamki , satelity uzupełniające zu\yte podczas startu paliwo płynne. Odlot z Ziemi zawsze odbywał się w ten sposób. Nie wolno było u\ywać silników jo- nowych z obawy przed zanieczyszczeniem atmosfery i tak ju\ ska\onej opadami radioaktyw- nymi. U\ywaliśmy tylko borolitowych silników głównych i pomocniczych. Gdyby nasi in\y- nierowie wynalezli reaktory antygrawitacyjne, takie jak kaworyt staro\ytnego pisarza Wellsa, byłoby o wiele lepiej. Na innych planetach na szczęście wszystko było łatwiejsze - przy star- cie wyrzucaliśmy gazy, które w naszych silnikach atomowych osiągały temperaturę dziesięciu tysięcy stopni. Radioaktywność trochę wzrastała, ale nie miało to większego znaczenia. W przestrzeni, po wyjściu z atmosfery wykorzystywaliśmy o wiele bardziej ekonomiczne silniki dalekiego zasięgu, które jednak mogły funkcjonować tylko w pró\ni kosmicznej. Na- sze ekrany emitowały jony antymaterii, które wyrzucane z prędkością nadświetlną, nadawały nam odpowiednią szybkość. Powstawały one podczas przejścia atomu miedzy dwoma elek- trodami Zarfa o wysokim potencjale. Mo\na było wówczas otworzyć sto\kowate rekuperato- ry pochłaniające atomy rozproszone w przestrzeni międzygwiezdnej i w ten sposób częściowo uzupełnić zapasy. Ale dość tych technicznych szczegółów! Musiałem wreszcie porozmawiać z dowódcami podległych mi jednostek. Wezwałem ich wszystkich na pokład Eridanusa . Spotkanie było bardzo hałaśliwe. Obiecałem sobie, \e nie powtórzę tego błędu i odtąd będę się porozumiewał tylko przez mirowizję. Trzysta pięćdziesiąt rakiet zameldowało się pod dziesięcioma śluzami Eridanusa . Trzystu pięćdziesięciu oficerów stanęło obok siebie w największej kabinie statku. Powiedziałem mniej więcej tak: - Drodzy koledzy, szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, \e zostałem mianowany dowódcą tej eskadry. Wielu z was to moi dawni koledzy z okresu studiów, teraz ni\si ode mnie rangą. Szanuję ich i wiem, \e będą posłuszni moim rozkazom, tak jakbym ju\ od dzie- sięciu lat był waszym dowódcą. Stanowimy potę\ną siłę i nie oprze nam się kilka okrętów rebeliantów. Od stuleci Ziemia nie miała takiej floty. Najprawdopodobniej wrogie pancerniki uciekną przed nami nie podejmując walki, starając się tylko zapewnić łączność pomiędzy bazami rebeliantów i wywołać nowe bunty. Zrobię wszystko, by zmusić ich do otwartej wal-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|