[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chcieliście zamurować ów blaszany futerał w podziemiach zamku? Kobieta rozłożyła ręce. Może pan zapytać o to któregoś z tych panów. Mnie to zupełnie nie interesowało. Kłamie pani. Przecież pani im pomagała. Kobieta odpowiedziała zniecierpliwionym gestem dłoni. Przyjechałam tutaj odpocząć. Dlatego dzwigała pani z tym osobnikiem worek cementu roześmiał się kpiąco oficer. Naraz jego głos nabrał twardości. Przeciąga pani przesłuchanie, gra pani na zwłokę, ale zapewniam, niewiele pani zyska. Milicja jest już zaalarmowana. Ten pani wspólnik nie zdoła uciec daleko... W tym momencie jego spojrzenie pobiegło w stronę okna. Za oknem widać było fragment ogrodu, a dalej drogę. Na drodze ukazała się chmara ludzi. Oficer zerwał się zdumiony. Na przedzie dziwnego pochodu ujrzał bowiem swych dawnych znajomych małego Perełkę i toczącą się jak balonik Jolę. Za nimi szli studenci, a wśród nich, trzymany mocno za ramiona, jakiś osobnik... Otaczała ich gromada rozwrzeszczanej dzieciarni. Oficer zwrócił się do kobiety. O, proszę rzekł z nutką zadowolenia zjawił się jeszcze jeden pani wspólnik. Może on nam wyjaśni, co było w blaszanym futerale? Srebrna pobladła, odwróciła głowę od otwartego okna, zacisnęła jaskrawo wymalowane wargi, a jej palce kurczowo zacisnęły się na krawędzi stołu. Oficer uśmiechnął się złośliwie. Nie poznaje go pani? W tej chwili drzwi otwarły się z łomotem, a w progu ukazał się sierżant Antczak. Obywatelu kapitanie rzekł urzędowo studenci przyprowadzili tego malarza. Kancelaria posterunku zapełniła się nagle ludzmi. Oficer wstał, zbliżył się do drzwi. Pierwszego ujrzał małego Perełkę. Nasz dzielny inspektor był zmęczony, umorusany, zziajany, lecz na widok Tajemniczego jego piegowata twarz rozpromieniła się. Zamrugał rudymi rzęsami. Melduję... że złapaliśmy przestępcę! Oficer roześmiał się. Brawo! Należy ci się podwójna porcja lodów. Chłopiec jeszcze raz zamrugał rzęsami. Mnie... wyrąbał ogarnięty radosnym wzruszeniem mnie i Joli. Ona... ona wyśledziła całą szajkę i najwięcej... najwięcej narażała się. To głupstwo powiedziała dzielna pani inspektor, wyłaniająca się z ciżby studentów. Najważniejsze, że... Nie dokończyła, gdyż za jej plecami rozległ się głos Paragona: Gdzie jest pan sierżant Antczak? Gdzie pan sierżant? wydzierał się detektyw. W tej chwili właśnie przybiegł znad jeziora. Był tak zmęczony, że słaniał się na nogach. Głos jego zabrzmiał jednak alarmująco. Wszyscy rozstąpili się, przepuszczając go do środka kancelarii. Paragon wdarł się, stanął na środku pokoju i zbaraniał do reszty. Ujrzał bowiem wokół siebie wianuszek twarzy w tak zastanawiającym komplecie, że naraz zapomniał, gdzie się znajduje. Oto piegowate oblicze Perełki, obok księżycowa twarz Joli, pobladła malarza, zdumiona Antoniusza, pełna rozterki komendanta posterunku, a na dodatek, jakby zza mgły, zmęczonym jego oczom ukazał się największy przestępca Tajemniczy! Pan inspektor rozdziawił gębę. To jego też żeście przyskrzynili? zapytał zdumiony. Co się stało? zawołał pan sierżant. Te słowa przywróciły Paragonowi zdolność trzezwego myślenia. Przypomniał sobie, z jaką sensacyjną wiadomością przybył na posterunek. Tyrolczyk na wyspie zakopuje skarby! zawołał alarmującym głosem. Aapcie go! Zabrałem mu łódkę! * * * Pierwszy do łodzi ratowniczej wskoczył oficer, zachwiał się, lecz wnet, oparłszy się o burtę, podbiegł do motoru i nerwowymi ruchami zaczął okręcać linkę starteru. Milicjant, który wszedł do łódki za oficerem, patrzył na ciemną linię wyspy, poprawił przy pasie kaburę pistoletu. Sierżant Antczak niepokoił się. Prędzej, kapitanie, on mógł przepłynąć na drugą stronę. Prędzej! Prędzej! powtarzał w myśli Paragon. Stał na pomoście przystani wśród grupy studentów, zaciskał pięści i drżał cały. %7łeby tylko zdążyli, zanim Tyrolczyk zorientuje się, że został wywiedziony w pole. Zanim skończy zakopywać blaszaną rurę . Perełka trącił go łokciem. Te! Szkoda, że nie możemy z nimi popłynąć. Chciałbym zobaczyć, jak go capną na wyspie. Szkoda! westchnął żałośnie Paragon. To będzie niezwykle zabawne powiedziała rezolutnie Jola. Ciekaw jestem, co oni, u licha, schowali w tej rurze zastanawiał się Perełka. Chyba nie obrazy, bo przecież obrazy by nie wlazły. W tej chwili kapitan jeszcze raz szarpnął linkę starteru. Motor prychnął, potem zawarczał miarowo. Pan sierżant wtoczył się do łodzi. Pod jego ciężarem zanurzyła się głębiej i jeszcze mocniej zakołysała. Kapitan ujął uchwyt motoru, zanurzył śrubę w wodę. Wciągnęła się w toń, rozpieniła w srebrze zielonkawe przezrocze, pchnęła gwałtownie łódz od pomostu. Ruszyli... Zatoczyli półkole wokół zakotwiczonych żaglówek. Aódz nabierała rozpędu. Jej uniesiony dziób pruł taflę lekko zmarszczonej wody. Za burtą pienił się głęboki ślad. Aódz pomknęła prosto ku cyplowi wyspy. Kapitan prowadził ją pewną ręką. Z dygocącego silnika wyciskał maksimum obrotów. Zbliżali się szybko do wyspy. Już w ciemnej kopule lasu można było rozróżnić poszczególne drzewa, już zarysowała się żółta smuga przybrzeżnych piasków i złotawa gęstego sitowia... Mijali szerokie ramię trzcinowego pola. Spoza sitowia wyłoniła się gładka w tym miejscu tafla wody, a na jej środku, między wyspą a przeciwnym brzegiem, mały punkt ciągnący za sobą pofalowany ślad. Jest! zawołał młody milicjant. Płynie! zawtórował sierżant. Kapitan nic nie powiedział, tylko głębiej pochylił się nad motorem i lekkim łukiem skierował łódz w stronę pływaka. Teraz ślad łodzi szedł jak pętla rzuconego lassa ku wynurzającej się miarowo głowie pływaka. ROZDZIAA DZIESITY 1 Zapadał zmierzch. Od łąki wiatr nawiewał zapach świeżego siana, a z drzwi kuchni zalatywało wanilią i pieczenią na dziko. W leśniczówce zapalono już światła. Przez otwarte okna w głębi jadalnego pokoju widać było suto zastawiony stół, a wokół niego gęsty wianuszek biesiadników. Po kilku kieliszkach nalewek i porzeczkowego wina zrobiło się wesoło. Ktoś z gości wstał, zaintonował Sto lat . Potem już imieninowe przyjęcie potoczyło się gładko jak kula po bilardowym stole. Młodzieży nakryto mały stolik na werandzie. Czwórka dzielnych detektywów w skupieniu pałaszowała donoszone z kuchni smakołyki. Właśnie kończyli znakomitą pieczeń z makaronem, gdy zjawiła się solenizantka z półmiskiem. Nie trzeba było być detektywem, żeby od razu odgadnąć, co na nim jest. Tort szepnęła z rozkosznym przejęciem Jola. Pani Lichoniowa zatrzymała się przed stołem. Była dzisiaj w jedwabnej sukni w kwiaty, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|