[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wciąż mierząc w intruza, sięgnęłam jedną ręką, by zapalić nocną lampkę stojącą tuż obok na stoliku. Zwiatło wydało mi się zbyt silne po panującym w pokoju mroku. Zamrugałam gwałtownie, zmuszając oczy, aby przyzwyczaiły się do blasku. Gdy to się stało, przyjrzałam się intruzowi. Był to zombi. Za życia musiał być z niego kawał chłopa. Bary miał szerokie jak drwal, pod skórą kryły się potężne węzły mięśni. Olbrzymie łapska wydawały się bardzo silne. Jedno oko wyschło i pomarszczyło się jak śliwka. Drugie łypało na mnie. W tym spojrzeniu nie było nic, żadnego wyczekiwania, ożywienia, okrucieństwa, jedynie pustka. Dominga Salvador wypełniła ją celowością. Zabij - powiedziała. Mogłam się o to założyć. To był jej zombi. Nie mogłam nad nim zapanować. Nie mogłam mu niczego nakazać, dopóki nie wypełni rozkazów Domingi. Gdy tylko mnie uśmierci, będzie potulny jak zdechły szczeniak. Kiedy tylko mnie zabije. Nie zamierzałam czekać tak długo. Magazynek browninga był załadowany posrebrzanymi nabojami typu glazer. Pociski tego rodzaju mogą zabić człowieka, jeśli trafisz go mniej więcej w środek torsu. Powstały otwór 110 będzie zbyt duży, aby postrzelonego dało się uratować. Zombi nie przejmie się taką błahostką jak dziura w piersi. Będzie parł naprzód, z sercem czy bez niego. Jeśli trafisz człowieka w nogę lub rękę, glazer oderwie mu kończynę. Natychmiastowa amputacja. Trzeba tylko dobrze trafić. Zombi nie spieszył się. Przedzierał się przez stertę zwalonych pluszaków z determinacją typową dla żywych trupów. Zombi nie są nadludzko silne. Potrafią jednak wykorzystać każdą odrobinę siły, nie oszczędzają się. Prawie każdy człowiek jest zdolny do nadludzkiego wysiłku. Przynajmniej raz. Zwykły człowiek jest w stanie dzwignąć samochód - kosztem zerwanych ścięgien, uszkodzonych więzadeł i nadwerężonego kręgosłupa. Jedynie inhibitory w mózgu chronią nas przed samounicestwieniem. Zombi nie mają inhibitorów. %7ływy trup mógłby dosłownie rozerwać mnie na strzępy, rozlatując się przy tym na kawałki. Gdyby jednak Dominga naprawdę chciała mnie zabić, wysłałaby mniej rozłożonego zombi. Ten był w takim stanie, że mogłabym go wyminąć i pobiec do drzwi. Może by mi się udało. Aczkolwiek... Zacisnęłam lewą dłoń na kolbie pistoletu, palec prawej spoczął na spuście. Zciągnęłam spust, a huk wystrzału rozbrzmiał niezwykle głośno wewnątrz niedużego pomieszczenia. Zombi drgnął, potknął się. Jego prawa ręka odpadła w rozbryzgu tkanek i kości. Nie było krwi. Zbyt długo był nieboszczykiem. Zombi wciąż się zbliżał. Wycelowałam w drugą rękę. Wstrzymać oddech, ściągnąć spust. Mierzyłam w łokieć. I trafiłam. Dwie ręce wylądowały na podłodze i zaczęły pełznąć w stronę łóżka. Mogłabym porąbać tę istotę na kawałki, a nawet najmniejszy z nich i tak wciąż próbowałby mnie załatwić. Prawa noga. Staw kolanowy. Noga nie odpadła zupełnie, ale zombi zachwiał się i przechylił na bok. Po chwili runął, przekręcił się na brzuch i zaczął pełznąć, odpychając się nie uszkodzoną nogą. Z tej zranionej zaczęła wypływać jakaś ciemna ciecz. Woń była okropna. Przełknęłam ślinę. Smród był potworny. Boże. Wstałam z łóżka, tak by odgrodzić się nim od stwora. Obeszłam łóżko i znalazłam się z tyłu, za żywym trupem. Zombi natychmiast zorientował się, że coś kombinuję. Spróbował odwrócić się do mnie, odpychając się jedyną sprawną nogą. Pełznące ręce wykonały zwrot szybciej, palce śmigały po dywanie. Stanęłam nad zombi i odstrzeliłam mu drugą nogę z odległości niespełna pół metra. Strzępy tkanek i kości posypały się na moje pingwinki. Cholera. Jego ręce niemal dosięgły moich bosych stóp. Oddałam dwa szybkie strzały i dłonie rozprysły się w drobny mak, rozbryzgując się po białym dywanie. Pozbawione dłoni ramiona wiły się i podrygiwały konwulsyjnie. Wciąż usiłowały mnie dopaść. Rozległ się szelest materiału i coś się za mną poruszyło w tonącym w ciemnościach pokoju. Stałam odwrócona plecami do otwartych drzwi. Odwróciłam się, ale wiedziałam, że już było za pózno. 111 Silne ramiona pochwyciły mnie, przyciskając do szerokiej, mocnej piersi. Palce wpiły się w moje prawe ramię, przyszpilając pistolet do mego ciała. Odwróciłam głowę, osłaniając twarz i szyję włosami. Zęby wgryzły się w mój bark. Krzyknęłam. Moja twarz była wciśnięta w ramię stwora. Palce wpijały się coraz głębiej. Stwór zamierzał zmiażdżyć mi rękę. Lufa broni wcisnęła się w ramię istoty. Zęby wgryzały się w mój bark, ale nie były to spiczaste, wampirze kły. Miałam do czynienia ze zwykłymi, ludzkimi zębami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|