[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie pozwoliła mu się zbyć. - Nie chciałeś, żebym wiedziała, o jakie gramy stawki. - Chciałem, żeby gra była ciekawa. - Podsunął jej krzesło i skinął na kelnera. - Jaka była cena jednego żetonu? - Pięćset szylingów austriackich - powiedział niechętnie. - %7łartujesz! Mogliśmy stracić fortunę! - Aleśmy nie stracili. - Błysnął zębami w uśmiechu. Gdy jednak spostrzegł, że naprawdę jest wzburzona, ujął jej ręce i powiedział: - Zdaję sobie sprawę, że przez całe życie musiałaś być oszczędna, nie powinnaś jednak przypisywać pieniądzom zbytniego znaczenia. - Aatwo ci mówić. Zawsze mogłeś robić to, na co miałeś ochotę. - Ty teraz też. Poszalej trochę. Kup sobie zamek w Hiszpanii, obdaruj jakiś uniwersytet. To wielka frajda. - Musimy porozmawiać, Erichu - powiedziała z namysłem. - Nie wiesz o mnie wszystkiego. - Jest mnóstwo rzeczy, których chciałbym się dowiedzieć - gdzie spędziłaś dzieciństwo, jakie są twoje zainteresowania. Czy masz braci i siostry? - Mam brata. On i moi rodzice mieszkają w Północnej Dakocie i nie widuję ich tak często, jak bym chciała. - Dlaczego stamtąd wyjechałaś? - Po skończeniu szkoły chciałam się wyrwać z małego miasteczka, wyjechałam więc do Los Angeles, amerykańskiej stolicy blichtru. - I znalazłaś, czego szukałaś? - Taką samą nudną pracę - powiedziała z uśmiechem - mogłam dostać w Północnej Dakocie. Posada urzędniczki bankowej nie jest szczytem marzeń. - Dlaczego więc nie zrezygnowałaś? - Jestem niepoprawną optymistką. Ciągle miałam nadzieję, że pewnego dnia wydarzy się coś niezwykłego. - I tak się stało. - No tak, w pewnym sensie. - Zawahała się szukając odpowiednich słów, które by mogły wyjaśnić, jak doszło do nieporozumienia. Nie chciała, żeby Erich sądził, że celowo wprowadziła go w błąd. On jednak nie pozwolił jej się wypowiedzieć. - Zawsze uważałem - oznajmił - że jeśli czegoś bardzo się pragnie, to się to dostaje. - Niekoniecznie - mruknęła wpatrując się w jego przystojną twarz. - Ale tobie się udało. - Owszem, ale ja wcale nie marzyłam, żeby wygrać na loterii. To się stało całkiem niespodziewanie. - Wszystkie ważne wydarzenia spadają na nas jak grom z jasnego nieba. Jak wtedy, kiedy zobaczyłem ciebie po drugiej stronie zatłoczonej sali balowej. - Nie udawaj, że pragnąłeś kogoś spotkać. - To było zrządzenie losu. - Leciutko dotknął jej policzka. - Mów co chcesz, ale nam było przeznaczone się spotkać. Jego niski głos rzucał na nią dziwny czar. Opory Kelley topniały. Chciała poczuć na wargach jego usta, pragnęła się do niego przytulić. Otrząsnęła się z trudem i odchylając się na krześle oznajmiła: - Zrobiło się bardzo pózno, a ja muszę jutro wcześnie wstać. Chodzmy już. - Jest jedno miejsce - powiedział Erich, kiedy znalezli się w samochodzie - które chciałbym ci pokazać. Szczególnie pięknie prezentuje się w świetle księżyca. - Tyle już dziś widziałam. Nie wiem, czy będę jeszcze w stanie cokolwiek właściwie ocenić. - Gwarantuję, że się zachwycisz. W środku miasta, na wprost wielkiego hotelu, rozciągał się park. Gigantyczne drzewa ocieniały ścieżkę wijącą się obok kwietnych klombów; ich żywe kolory przygaszało blade światło. - Czy przy dziennym świetle nie wyglądałoby to ładniej? - zapytała niepewnie Kelley. - Nie to, co zamierzam ci pokazać. Wyszli na placyk, gdzie pod łukiem ozdobionym kamiennymi aniołkami stał wdzięczny posąg muzyka. Lewą ręką obejmował skrzypce, w prawej trzymał wzniesiony smyczek. W zmiennym świetle księżyca zdawał się niemal żywy, radosna postać upajająca się własną grą. - Miałeś rację! - wykrzyknęła Kelley. - Jest czarujący. Kto to jest? - Johann Strauss. Zawsze myślę, że uosabia muzyczne tradycje Wiednia. Kelley lekko się zakołysała. - Wydaje mi się, że słyszę muzykę - szepnęła. - Czy mogę cię prosić do tańca? - Erich skłonił się, potem objął ją i zaczął z nią tańczyć w rytmie walca, nucąc melodię. - Cóż za idealne zakończenie wspaniałego dnia! - roześmiała się urzeczona. - Wcale nie musi się jeszcze kończyć. - Erich zwolnił i przyciągnął ją do siebie. Kelley zesztywniała... - Nie psuj wszystkiego, Erichu. - To ostatnia rzecz, jakiej bym pragnął. - Musnął ustami policzek Kelley, zatrzymując je na moment w kąciku jej warg. - Chciałbym cię uszczęśliwić. - Mnie czy siebie? - Mężczyzna godny tego miana myśli przede wszystkim o partnerce. - Przesunął rękami po jej plecach, zarazem delikatnie dotykając zębami jej ucha. - Nie rób tego - powiedziała próbując się uwolnić od tych dręczących ust. - A tak? - Musnął ustami jej wargi. - Czy tak mogę? Zacisnęła dłonie na jego ramionach, wpatrując się w niego bez słowa. Kelley wiedziała, że to był moment do odwrotu, ale nie mogła się powstrzymać. Oczy Ericha błyszczały, gdy zniżał głowę i rozchylał jej wargi. Poddała się. Z westchnieniem zarzuciła mu ręce na szyję i odwzajemniła pocałunek. - Moja piękna, moja namiętna Kelley. - Erich całował teraz jej twarz. - Chciałbym cię kochać na sto sposobów. Zadrżała, kiedy jego dłoń spoczęła na jej piersi, a usta jeszcze raz na jej wargach. Stopniały wszelkie zahamowania. Była jak idealnie nastrojony instrument, reagujący na najlżejsze dotknięcie ręki. To Erich pierwszy się od niej oderwał. Ujął jej twarz w ręce i łagodnie powiedział: - Zobaczysz, nie będziesz żałowała. W tym momencie w jej zamroczonej głowie odezwał się odległy dzwięk dzwonka alarmowego, kiedy zaś wyszli z parku, a potem samochód z piskiem opon zahamował przed czerwonym światłem, powrócił zdrowy rozsądek. Czuła się jak lunatyk odzyskujący przytomność. Jak na to mogła pozwolić?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|