Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

następnej wiosny. Chodząc tam i sam po swoim pokoju, Tiffany
starała się znalezć jakieś wyjście z sytuacji, aż w końcu wpadła na
świetny pomysł. Przypomniała sobie swojego drugiego opiekuna,
wujka Jamesa, który był kawalerem i mieszkał gdzieś w City ze
starą gospodynią, która się nim zajmowała. Nie było to szczególnie
zachęcające, ale może jakoś dałoby się naprawić tę sytuację. James
Burford przy paru okazjach, kiedy się spotkali, zachowywał się tak,
jak inni starsi dżentelmeni: śmiał się / jej wyczynów, szczypał za
ucho i nazywał niegrzecznym kociakiem. Jeśli nawet nie będzie
229
zachwycony, widząc Tiffany, to i tak z łatwością zdoła owinąć go
sobie wokół małego palca. I albo zostanie pod jego dachem aż do
wiosny, albo leż przekona ciotkę, by wprowadziła ją do
towarzystwa w małym sezonie. Wuj James z pewnością też nie
odeśle jej tak szybko jak ciotka do Staples. Im dłużej Tiffany się
nad tym zastanawiała, tym głębszego nabierała przekonania, że nikt
nie będzie mógł jej winić za ucieczkę. Przecież ciotka Underhill
wyjechała, nawet nie proponując jej wycieczki do Bridlington,
Courtenay od początku był dla niej nieuprzejmy, a panna Trent,
która miała obowiązek się nią zajmować, zaniedbywała ją z powodu
Charlotte i posunęła się nawet do tego, że zostawiła ją na pastwę
tłumu w Leeds i pojechała jej powozem z panną Chartley, którą w
ogóle nie powinna się przejmować, a następnie pozwoliła Tiffany
wracać do domu w towarzystwie kawalera!
Główny problem polegał teraz na tym, jak zorganizować
ucieczkę. Na chwilę zapomniała o tym, iż przeznaczyła Ancilli rolę
czarnego charakteru, i zastanawiać się, czy mogłaby ją namówić na
natychmiastowy wyjazd do Londynu. Nie potrzebowała jednak
dużo czasu, by zrezygnować z tego pomysłu. Panna Trent była zbyt
nieczuła, by się na to zgodzić, w dodatku nie chciałaby zapewne
zrobić niczego bez zgody pani Underhill. Istniała nawet możliwość,
że każe podopiecznej zapomnieć o upokorzeniu, jakby to było w
ogóle możliwe!
Nie, panna Trent byłaby tylko przeszkodą, być może nawet
zrobi lepiej, jeśli wyjedzie stąd jeszcze przed jej powrotem. Ale jak
ma dostać się do Leeds? Mogłaby tam pojechać, stajenni byli
przyzwyczajeni do jej samotnych wypadów i nie powinni zgłaszać
obiekcji. Ale przecież nie mogłaby w ten sposób wziąć bagażu, a
wówczas musiałaby całą drogę do Londynu przebyć w jednej sukni!
Nie miała co liczyć na to, by woznica zabrał ja do Leeds w powozie
bez panny Trent czy choćby pokojówki. A stajenny Courtenaya na
pewno nie pozwoliłby jej skorzystać z faetonu swego pana.
Osoba mniej zdecydowana mogłaby w tym momencie się
załamać, ale panna Wield potrafiła wiele zrobić, by dopiąć swego.
Wolałaby już udać się pieszo do Leeds, niż zrezygnować ze swego
230
planu. Zastanawiała się właśnie, czy lepiej byłoby pójść, niosąc
sakwojaż, czy też pojechać konno bez bagażu, kiedy do jej uszu
dobiegło miłe turkotanie powozu. Podbiegła do okna i zobaczyła
pana Calvera w wynajętym wolancie. Tiffany otworzyła okno i
powiedziała:
- Witam pana! Czy przyjechał pan po to, żeby mnie zabrać na
przejażdżkę? Zaraz zejdę na dół.
Spojrzał w górę, zdejmując swój wysoki kapelusz.
- Będzie mi bardzo miło. Ale proszę się nie spieszyć, bo
chciałbym złożyć wyrazy uszanowania pannie Trent.
- Och, Ancilla pojechała do Nethersett, nie będzie jej ładnych
parę godzin - poinformowała. -Proszę zaczekać, zbiorę się w ciągu
dziesięciu minut.
Nie o to Laurence'owi chodziło i nie uśmiechało mu się
jeżdżenie z Tiffany po najbliższej okolicy. Dalsza nauka powożenia
wydawała mu się bezcelowa, zwłaszcza że nie było to zbyt
wdzięczne zajęcie. Nie miał jednak lepszego pomysłu na to, jak
spędzić czas, więc zdecydował się na nią zaczekać.
Trochę się zdziwił, kiedy po dwudziestu minutach wybiegła z
domu, ubrana w modny płaszcz i kapelusz z kilkoma strusimi
piórami, z pudłem modniarskim zawieszonym na wstążce na
ramieniu.
- Co też...? - zaczął karcąco. - Co to, u licha, ma...?
Tiffany podała mu pudło i wsiadła do powoziku.
- Och, jak się cieszę, że pan przyjechał! - zawołała. - Nie
wiedziałam, co począć! Muszę dostać się do Leeds, ale panna Trent
wzięła naszą bryczkę i nie wiem, gdzie się podział Courtenay!
- Do Leeds - powtórzył. - Ale...
- Tak, to potwornie irytujące - kontynuowała. - Krawcowa
przysłała mi suknię balową, którą koniecznie chcę włożyć na bal do
Systonów, i proszę sobie wyobrazić, że jest za ciasna. A jak mogę
pojechać do Leeds bez powozu i kogoś do towarzystwa? Na
szczęście pan nadjechał. Proszę powiedzieć, że mnie pan tam
zawiezie! Będę bardzo wdzięczna!
231
- Sam nie wiem - rzekł z powątpiewaniem Laurence. - To
chyba nie wypada. Panna Trent na pewno będzie tego zdania.
Zaśmiała się tylko.
- Proszę nie mówić podobnych niedorzeczności. Przecież już z
panem jezdziłam...
- Tak, ale...
- Jeśli nie zechce mi pan towarzyszyć, pojadę sama! -
zagroziła. - To będzie już zupełnie nie na miejscu! Więc jeśli pan
odmawia...
- Nie, nie, już lepiej będzie, jak pojedziemy razem, jeśli
koniecznie chce się pani tam dostać, panno Trent. Pod żadnym
pozorem nie może pani jechać sama - rzekł, popędzając konie. - Ale
prosiłbym, żeby się pani pospieszyła. Jazda tam i z powrotem
zajmie nam sporo czasu. Czy mówiła pani komuś, gdzie się udaje?
- Ależ tak - zapewniła go kłamliwie. - Ancilla z pewnością
nie będzie się niepokoić. A wizyta u pani Walmer zajmie mi
najwyżej pół godziny, obiecuję! [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript