[ Pobierz całość w formacie PDF ]
układ raz na zawsze. - Jeśli to wszystko, panie Monk, to już sobie pójdę. - Ile batonów Toblerone miała w swojej lodówce pani Gruber? - Nie wiem, proszę pana - odpowiedział Tetsuo. - Na to akurat się nie skarżyła. - A n a c o się skarżyła? - zapytał Monk. - Na hałas - powiedział Tetsuo. - Mówiła, że nie ma ani chwili spokoju, bo całymi dniami słyszy jakieś rozmowy i krzyki. - Musiało się tam odbywać mnóstwo głośnych przyjęć - stwierdziłam. - Pani Gruber nosiła przecież aparat słuchowy. - W tym rzecz - stwierdził Tetsuo. - Kiedy coś do niej mówiłem, ledwie mnie rozumiała, choć bungalowy stoją w spokojnym i odludnym miejscu. Jeśli rzeczywiście słyszała jakieś głosy, to chyba we własnej głowie. - Co pan zrobił? - Odesłałem ją do naszego kierownika, pana Martina Kamakele - odpowiedział Tetsuo. Monk zmrużył nagle oczy. - Czy to on jest mózgiem batonowego spisku? - Nie wiem, proszę pana. - Tetsuo odwrócił się do drzwi. - %7łyczę miłego dnia i proszę mnie wezwać, jeśli tylko będę mógł czymś służyć. Monk odprowadzał Tetsuo świdrującym spojrzeniem. - Oto człowiek, który żyje w strachu. W lodówce Helen Gruber nie było ani jednego opakowania To - blerone. W ogóle nie było w niej czekoladki. - Może pani Gruber wpadła na trop podstępnej czekoladkowej zmowy i zginęła, bo ktoś chciał zamknąć jej usta? - %7łartujesz sobie, a opakowania po sześć dolarów sumują się w grube zyski. - Niech więc pan dalej się nad tym głowi, ja idę na plażę - oświadczyłam. - Nie możesz iść na plażę. - A to dlaczego? - Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa. - Idę na plażę. - Nie wiem, czy będziesz miała na to czas. Rozchyliłam poły szlafroka i opuściłam go na podłogę. Monk gwałtownie zakrył oczy i odwrócił się niczym wampir na widok krucyfiksu. Na szczęście przynajmniej nie syczał. - Mitch uwielbiał to bikini. Nie miałam go na sobie od lat. Co pan o nim myśli? - zapytałam. - Jest go za mało. - Spod rąk wydobył się jego przytłumiony głos. - To dobrze - odparłam i wyszłam. Dopóki będę miała na sobie bikini, Monk będzie się trzymał ode mnie z daleka. Monk otrzymuje wiadomość Zanurkowałam w fałe i próbowałam nie myśleć o tym, jak Monk widzi ocean, ale choć w wodzie było cudownie i cieplutko, jego słowa wciąż chodziły mi po głowie. Oczami wyobrazni widziałam cuchnącą kanali - zę i rybie ekskrementy. Oto, co Monk potrafi zrobić człowiekowi. To jest dopiero podstępna natura. Położyłam się na wodzie i dałam się ponieść falom z powrotem do brzegu. Potem, lawirując między plażowiczami rozłożonymi na ręcznikach i leżakach, przeszłam wolno wyżej, na rozgrzane piaski, gdzie, ku wielkiej radości, znalazłam rozpięty między dwiema palmami wolny hamak. Leżałam i bujałam się łagodnie w orzezwiającej bryzie, suszyłam w słońcu krople morskiej wody na skórze i zdawało mi się, że tuli mnie do siebie sama Matka Natura. Było mi ciepło, czułam się bezpieczna i całkowicie odprężona. Z wolna zapadłam w błogą, rozmarzoną drzemkę. Przebudził mnie delikatny chłód. Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą czarną chmurę zasnuwającą słońce. W jednej chwili lunęła na mnie gwałtowna, rzęsista ulewa. W pierwszej chwili instynkt kazał mi szukać dachu nad głową, ale deszcz był ciepły, a mia - lam na sobie tylko bikini, więc zostałam w hamaku, chichocząc jak małe dziecko. Zresztą nie tylko ja. W oceanie i basenach turyści nadal się radośnie pluskali jak gdyby nigdy nic, a większość ludzi nakryła się po prostu ręcznikiem, choć głównie chyba po to, żeby osłonić przed deszczem nie głowę, lecz czasopismo, książkę, GameBoya czy laptop. Nawet w deszczu Hawaje pozostawały rajem. Chmura odeszła, a ulewa skończyła się równie nagle, jak się zaczęła. Znowu wyjrzało słońce i zajaśniało chyba jeszcze bardziej, podobnie jak wszystko inne wokół mnie; rośliny i kwiaty kropliście błyszczały w słońcu. Powietrze wypełniła woń deszczu i świeżych kwiatów, mieszając się ze słonym pyłem wody niesionym znad oceanu. W ciągu kilku zaledwie minut znowu byłam sucha i poczułam pragnienie. Nabrałam ochoty na coś słodkiego i chłodnego do picia. Rozleniwiona i rozluzniona zsunęłam się z hamaka i sennym krokiem przeszłam do plażowego baru - krytej strzechą chatki z kontuarem, przed którym stało kilka wysokich ratano - wych krzeseł. Podałam barmanowi numer pokoju i zamówiłam Wulkaniczną lawę , wyborne połączenie mrożonych truskawek, rumu kokosowego, pińa colady i bananów, zmiksowanych i udekorowanych plastrem ananasa oraz, rzecz jasna, parasolką. Pociągnęłam pierwszy łyk i przymknęłam powieki. Co za relaks. Miałam wrażenie, że lada moment rozpłynę się w kałużę wody. - Pani mąż za panią tęskni. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że na krześle obok siada Dylan Swift, słynne medium. Nawet nie raczył się przedstawić. Cóż, jeśli twoja twarz znajduje się na milionach okładek i masz własny program telewizyjny, to właściwie możesz być pewny, że znają cię wszyscy. Sądząc po spojrzeniach, jakie zewsząd rzucali nam ludzie, zapewne się nie mylił. - Nie mam męża - odpowiedziałam, dając wyciągnąć z siebie informację, którą zapewne chciał uzyskać tym kiepsko zaplanowanym podrywem. Nie jestem sławna, jednak również nie raczyłam się przedstawić. Niech poczeka, aż wydam książkę, zakładając, że kiedyś w ogóle jakąś napiszę. - Jest pani wdową - powiedział Swift, patrząc na mnie spojrzeniem intensywnym i przenikliwym niczym chirurgiczny laser; miałam wrażenie, że patrzenie w jego oczy poprawia mi wzrok. - Zmierć nie nadwątliła więzi, które łączyły panią i męża. Ogarnęła mnie złość, że ktoś się odważył naruszyć moją prywatność, ale jednocześnie zabolała mnie trafność tego spostrzeżenia. Próbowałam nie dać tego po sobie poznać. - Mam być pod wrażeniem? - Sięgnęłam obojętnym ruchem po drinka i omal nie przewróciłam szklanki. - On pragnie się z panią skontaktować, by złagodzić pani ból - powiedział Swift. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|