Podobne

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znalezliśmy ją u pani.
- A co najdziwniejsze - cicho powiedziała Anna - że najpierw tuła się po
dworcach, a potem znajduje przyzwoitych ludzi i u nich zachowuje się
nienagannie! Ta aktorka zapisała ją do szkoły! I co pani myśli? Lena wspaniale
się uczyła, po prostu anioł, a nie dziecko. Kiedy przyjechaliśmy po nią,
staruszka się nawet popłakała, tak polubiła Lenkę. No i dlaczego u obcych to
jest złote dziecko, a w domu nie można sobie z nią poradzić?
- Dlatego że jesteście nienormalni - wrzasnęła Lenka - myślicie tylko o pracy!
Z wami się nie da nawet porozmawiać! Rano się budzę, a na stole leży kartka:
 Jedzenie na kuchni, wrócimy pózno". Przychodzę ze szkoły - nikogo nie ma,
wieczorem kładę się spać - nikogo nie ma. A rano znów leży kartka. I zgaduj-
zgadula, czy to wczorajszą zapomnieli zabrać, czy już nową naskrobali.
Wiktor i Anna jednocześnie unieśli brwi.
- Ale przecież zarabiamy pieniądze - powiedziała matka.
- Maksim i Andriej też siedzieli sami - odezwał się ojciec -a wyrośli na
normalnych ludzi.
- To spryciarze - cedziła Lena przez zęby - dwulicowe dranie, kiedy wyście
harowali w pracy, oni niezle rozrabiali! Już ja wiem swoje!
- To dlaczego nam nic nie mówiłaś? - zdziwiła się Anna.
- Bo mnie tłukli!
- Znowu kłamie. - Wiktor westchnął.
- Co mamy robić - Anna omal się nie rozpłakała - jak sobie z nią poradzić?
Z zakłopotaniem przenosiłam wzrok z rodziców na córkę. Komu wierzyć? Właściwie
opowieść Anny i Wiktora brzmi prawdziwie, ale i Lenka jest bardzo
przekonywająca!
Najwyrazniej wszystkie te wątpliwości miałam wypisane na twarzy, bo Aleksander
Michajłowicz  milicyjnym" głosem oświadczył:
- Rodzice nie kłamią.
- A skąd to wiadomo? - krzyknęłam. Diegtiariow westchnął.
- Wiem to, uwierz mi, wiem. Dziewczynka powinna wrócić do domu, do Petersburga,
najlepiej umieścić ją w prywatnej szkole z internatem dla trudnych dzieci. Są
takie szkoły w Petersburgu. Jeśli państwo chcą, mogę się dowiedzieć o szczegóły.
- Bardzo prosimy - powiedział Wiktor błagalnym głosem -nie będziemy żałować
pieniędzy, byleby tylko Lenkę przypilnowali, może wyrośnie z tego, poprawi się.
- Całkiem możliwe - przytaknął pułkownik bez entuzjazmu.
- A ja i tak ucieknę - odparła blada jak ściana Lenka.
Czas do obiadu spędziłyśmy z Oksanką na rozmowie z dziewczynką i osiągnęłyśmy
wątły, jak to się teraz modnie nazywa, konsensus. Lena pojedzie z rodzicami do
Petersburga i spróbuje zachowywać się normalnie. Jeśli jednak poczuje, że coś
znów ją ciągnie w drogę, to nie dołączy do gromady bezdomnych, tylko przyjedzie
prościutko do nas, ojciec i matka obiecali jej nie zatrzymywać. Potem Oksana
pojechała, a ja spróbowałam wbić do głowy Wiktorowi i Annie, że zarabianie
pieniędzy nie jest podstawowym celem, jaki stoi przed rodzicami, że z dziećmi
trzeba choćby z rzadka porozmawiać. Dobrze, może nie codziennie, ale chociaż z
godzinę tygodniowo! Jednak, prawdę mówiąc, nie osiągnęłam wielkiego sukcesu.
- Aatwo pani mówić - Wiktor zagryzł wargi, oglądając nasz salon - pani nie ma
żadnych problemów materialnych. A my musimy zdobywać pieniądze, my ich nie
pompujemy rurociągiem naftowym.
Spodziewałam się, że zaraz złość zacznie mnie dusić, tymczasem zaś zupełnie
spokojnie potraktowałam ich aluzje, że majątku dorobiłam się na handlu surowcami
naturalnymi naszej ojczyzny. A przytulając Lenkę na pożegnanie, nie miałam
dreszczy. Nos wychwycił tylko delikatny zapach mydła i dezodorantu. Tajemnicze
lekarstwo tak samo nieoczekiwanie przestało działać, jak zaczęło.
Rozdział 25
Ucieszyłam się, że znów jestem normalna, i pobiegłam na dół. Zegar wskazywał
wpół do czwartej, zdążę więc jeszcze pojechać na dworzec i znalezć tam
niejakiego Dimę o eleganckiej ksywce Pięść.
Kiedy skręciłam na obwodnicę MKAD, zadzwoniła komórka. Bardzo nie lubię
rozmawiać przez telefon, siedząc za kierownicą. Będąc obywatelką respektującą
przepisy, kupiłam urządzenie zwane  Hands free", więc w rękach trzymam
kierownicę, a nie słuchawkę, ale mimo wszystko człowiek skupia uwagę na
rozmówcy, co może stać się przyczyną kolizji.
- Czy mogę rozmawiać z Daszą? - usłyszałam poprzez jakiś trzask.
- Słucham.
- Dostałam pani numer od Liki... Zaparkowałam na poboczu.
- Bardzo mi miło.
- Lika powiedziała, że za tę informację nie pożałuje pani stu dolarów.
Zaniepokoiłam się.
- Czy coś się stało?
- No, właściwie... tak!
- Coś złego?
Co za idiotyczne pytanie! Oczywiście, że coś złego, chociaż co może być gorszego
od tego, co już się przytrafiło Lice? Co może być straszniejszego od więzienia i
fałszywego oskarżenia o morderstwo?
- Coś niezbyt dobrego - zasyczał głos w słuchawce.
- Czy ona żyje? - spytałam wystraszona.
- Tak.
- Miała wylew?
- Nie, pani kuzynka jest zdrowa.
- No więc co? - krzyknęłam. - Co?
- Niech pani przyjedzie, to opowiem.
- Dokąd?
- Dziewiąta Parkowa. - Kobieta zaczęła monotonnym głosem dyktować adres.
Zapuściłam silnik i przeklinając korki, pośpiesznie pojechałam do Izmajłowa.
Coraz częściej żałuję, że mieszkam w tak ogromnym mieście, w zapchanej do
niemożliwości samochodami metropolii. O Boże, w małym miasteczku mieszkańcy mają
o wiele więcej wolnego czasu, z pewnością w pół godziny zdążą dotrzeć z jednego
osiedla na drugie. Ja już teraz straciłam niesamowitą ilość czasu, stojąc w
korkach na wszystkich magistralach, zgłupiałam od dziarskiego Rosyjskiego Radia,
przełączyłam się na Chanson, ale usłyszałam zupełnie niemuzykalne chrypienie
jakiegoś kryminalisty, i znów uciekłam na poprzednie fale. W moim rozumieniu
chanson, słowo pochodzące od francuskiego czasownika  śpiewać" - to piosenka
miejska. We Francji przedstawicielami tego gatunku byli Yves Montand, Charles
Aznavour, Edith Piaf. Wykonywali proste piosenki dla zwykłych mieszkańców miast
na odwieczne tematy miłości, zazdrości, zdrady i rozłąki. W Rosji tym terminem -
chanson - oznacza się nie wiadomo czemu folklor więzienny, trzy  kryminalne"
akordy, nosowe wycie na temat utraconej młodości, spędzonej za drutem
kolczastym. Bidulek-więzień poci się przy wyrębie lasu i wspomina matkę
staruszkę, piękną żonę i ukochanego syneczka. Bard chrypi z radia, a cały kraj
płacze. Ale mnie nie pozwalają się wzruszyć proste refleksje. Pierwsza: dlaczego [ Pobierz całość w formacie PDF ]




Powered by MyScript