[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamykają na noc. Owszem, od dziewiątej drzwi są zamykane, ale tylko na klamkę. To wygląda trochę na beztroskę, ale pewnie są do tego podstawy: można wierzyć w uczciwość tutejszych mieszkańców. W dzień nikt tutaj nie zamyka drzwi rzekła Mary. Nasze stoją otworem cały dzień, ale na noc je zamykamy. Jak się panu mieszka w Balmoral Court? zapytał Ted Latimer. Ten budynek to dziwaczne wiktoriańskie szkaradzieństwo. %7łyje się tam jak na królewskim dworze rzekł pan Treves. Solidny wiktoriański komfort. Wygodne łóżka, dobra kuchnia, przestronne szafy. Olbrzymie wanny w mahoniowej obudowie. Wspomniał pan, że zaraz na początku coś pana zdenerwowało powiedziała Mary. A, tak. Wyraznie prosiłem o zarezerwowanie dwóch pokojów na parterze. Mam słabe serce, wiecie państwo, i nie wolno mi wchodzić po schodach. Po przyjezdzie okazało się, że nie ma dla mnie tych pokoi. Przeznaczyli mi dwa inne, muszę przyznać, że bardzo przyjemne, ale na ostatnim piętrze. Protestowałem, ale zdaje się, że jakiś stały rezydent, który miał wyjechać do Szkocji na miesiąc, rozchorował się i nie mógł zwolnić tych, o które prosiłem. To pan Lukan, tak? spytała Mary. Wydaje mi się, że padło to nazwisko. W tych okolicznościach musiałem się zgodzić na piętro. Na szczęście mają sprawną bezobsługową windę, więc właściwie niewygoda jest żadna. Kay powiedziała: Ted, może byś się przeniósł do Balmoral Court. Miałbyś do nas bliżej. Ach, nie sądzę, żeby to był lokal w moim guście. Ma pan rację, panie Latimer rzekł pan Treves byłby pan tam zupełnie nie na miejscu. Z jakiegoś powodu Ted Latimer oblał się rumieńcem. Nie wiem, o co panu chodzi odparł. Mary Aldin, wyczuwając jego zażenowanie, natychmiast zmieniła temat, wspominając aktualną sensację z pierwszych stron gazet: Policja aresztowała kogoś w związku ze sprawą tych zwłok znalezionych w Kentish Town. To już drugi, którego zatrzymali rzekł Nevile mam nadzieje, że tym razem mają właściwego. Niewykluczone, że będą musieli go wypuścić powiedział pan Treves. Brak dowodów? spytał Royde. Tak. Ale przecież rzekła Kay muszą w końcu znalezć dowody! Niekoniecznie, pani Strange. Zdziwi panią, ale wielu przestępców chodzi na wolności. Bo nigdy ich nie znaleziono, o to panu chodzi? Nie tylko. Jest na przykład człowiek tu wymienił głośny proces sprzed dwóch lat o którym policja doskonale wie, że jest winny morderstw na dzieciach. Wiedzą bez cienia wątpliwości, że tych dwóch świadków, którzy mu zapewnili alibi, kłamie, ale nie mogą tego udowodnić. I w ten sposób morderca jest wolny. Okropne powiedziała Mary. Thomas Royde opukał swoją fajkę i odezwał się spokojnym zamyślonym głosem: To tylko potwierdza mój niezmienny od lat pogląd, że są sytuacje, w których człowiek ma prawo sam wymierzyć sprawiedliwość. Co pan ma na myśli, panie Royde? Thomas zaczął nabijać fajkę. Patrzył uważnie na swoje ręce, mówiąc urywanymi zdaniami. Powiedzmy, że wiecie... o jakiejś brudnej robocie... wiecie, że człowiek, który to zrobił jest nie do ruszenia przez wymiar sprawiedliwości... że uniknie kary. W takim przypadku ja uważam... że można samemu ją wymierzyć. Pan Treves ciepło stwierdził: Niezwykle zgubna doktryna, panie Royde. Takie działanie jest nieuzasadnione! Ja mam inne zdanie. Zakładam, że fakty nie budzą wątpliwości, jedynie prawo jest bezsilne! Jednak wymierzanie sprawiedliwości przez osoby prywatne jest niedopuszczalne! Thomas lekko się uśmiechnął. Nie zgadzam się rzekł. Jeżeli takiemu typowi powinno się skręcić kark, nie mam żadnych oporów, żeby wziąć to na swoje sumienie. Ale wtedy z kolei pan sam złamie prawo i będzie podlegał karze! Thomas nadal się uśmiechał. Musiałbym być ostrożny, oczywiście... Trzeba by wykazać się nie lada przebiegłością... Rozległ się jasny głos Audrey: Znalezliby cię i tak, Thomas. A ja myślę, że nikomu by się to nie udało. W jednej sprawie, którą prowadziłem... zaczął pan Treves i przerwał. Dodał przepraszająco: Kryminologia, proszę państwa, to moje hobby. Prosimy, niech pan mówi powiedziała Kay. Mam spore doświadczenie w sprawach kryminalnych. Zaledwie kilka z nich było naprawdę interesujących. Większość morderców to osobnicy żałośnie nieciekawi i niezmiernie krótkowzroczni. Jednak mogę opowiedzieć wam o pewnym interesującym przypadku. Tak, proszę znów odezwała się Kay lubię słuchać o morderstwach. Pan Treves mówił powoli i dobierał słów z największą starannością. Sprawa ta dotyczyła dziecka. Nie podam państwu oczywiście ani wieku, ani płci rzeczonego dziecka. Fakty przedstawiały się następująco: dwójka dzieci bawiła się łukiem i strzałami. Jedno z dzieci strzeliło tak, że grot przeszył ważne organy drugiego, co w rezultacie doprowadziło do zgonu dziecka. Orzeczono śmierć wskutek nieszczęśliwego wypadku. Dziecko, które było sprawcą wypadku, znajdowało się w stanie szoku, wszyscy się nad nim litowali i współczuli mu. Przerwał. To wszystko? spytał Ted Latimer. To było wszystko. Nieszczęśliwy wypadek. Ale jest jeszcze inny wątek tej historii. Otóż pewien farmer jakiś czas przedtem przypadkowo przejeżdżał drogą przez pobliski lasek. Tam na polance zauważył dziecko, które ćwiczyło się w strzelaniu z łuku. Przerwał, pozwalając słuchaczom wyciągnąć wnioski. Myśli pan spytała Mary Aldin z niedowierzaniem że to nie był wypadek? %7łe to było zrobione naumyślnie? Nie wiem i nigdy nie byłem pewny. W trakcie przesłuchania twierdzono, że dzieci nie były obeznane z łukiem i strzałami i nie umiały się nimi posługiwać. A tak nie było? W przypadku jednego z dzieci z pewnością nie było to prawdą. Co zrobił ten farmer? szeptem spytała Audrey. Nic. Do dziś nie wiem, czy postąpił słusznie. Chodziło przecież o całą przyszłość dziecka. Wydawało mu się, że wszelkie wątpliwości powinny przemawiać na korzyść dziecka. Audrey spytała: Ale pan nie ma wątpliwości, że to nie był wypadek? Osobiście jestem przekonany, że mieliśmy tu do czynienia z autentycznym morderstwem doskonałym, w najdrobniejszych szczegółach zaplanowanym i zrealizowanym przez to dziecko oświadczył z powagą pan Treves. A motyw? spytał Ted Latimer. Owszem, były motywy. Dziecinada: dokuczanie, robienie na złość, przezywanie. Wystarczyło, żeby rozpalić nienawiść. U dziecka nie trzeba wiele... Ale ta premedytacja! zawołała Mary. Pan Treves przytaknął. Tak, premedytacja, to było brzydkie. Dziecko, które metodycznie, dzień w dzień ćwiczy z morderczym zamiarem w sercu, a potem daje popis aktorstwa: niezręczny strzał, udawana rozpacz i smutek to wprost niewiarygodne. Do tego stopnia niewiarygodne, że wątpię, iżby uwierzył w to sąd. Co się stało z tym... z tym dzieckiem? zaciekawiła się Kay. Zdaje się, że zmieniono mu nazwisko. To była głośna sprawa, więc okazało się to konieczne. Dziś to dziecko jest dorosłym człowiekiem gdzieś w świecie. Jedno tylko mnie zastanawia: czy nadal ma serce mordercy? I dodał w zamyśleniu: To było wiele lat temu, ale rozpoznałbym mojego małego mordercę wszędzie. Na pewno nie sprzeciwił się Royde. Ależ tak. Miał pewien znak szczególny, no, ale nie będę już więcej o tym mówił. To niezbyt miły temat, Powinienem już iść. Wstał. Może strzemiennego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|