[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedykolwiek będę potrafił czuć. Chyba \e najgorsze... Przygładził dłonią włosy. Ale potem... Co potem? Jego wzrok złagodniał. Ty... Dan... Nie wiem, co to znaczy, Angel. Wiem tylko, \e ty sprawiłaś, \e znów coś poczułem... Jesteś taka wspaniała, taka otwarta i... prawdziwa. Mówiłem powa\nie, \e jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Myślała, \e poczucie winy zaraz ją udusi. Musiała powiedzieć mu prawdę. W tej chwili. Co mogła zrobić? Być kochającą i szczerą kobietą czy tchórzem, bojącym się swej przeszłości? Angel, chodz do mnie. Dan, chcę ci coś powiedzieć. Ju\ dość gadania. Ale... Chodz, Angel. Potrzebuję cię. Patrzył na nią błagalnym wzrokiem. Muszę cię mieć... Cathy czuła ciepło i blask porannego słońca, wdzierający się pod powieki. Przeciągnęła się, przynosząc ulgę zmęczonemu nocnymi igraszkami ciału. Uśmiechnęła się na myśl o nastroju, jaki panował w ich łó\ku o czwartej nad ranem. Westchnęła i wyciągnęła nogę, szukając umięśnionych ud Dana. Jednak nie napotkała nic prócz zwiniętego prześcieradła. Natychmiast otworzyła oczy. Rozejrzała się, ale nie spostrzegła niczego z wyjątkiem wskazującego południe zegara. Gdy pospiesznie wkładała ubrania, ogarnął ją lęk. Biegała po całej chacie, nawołując go, jednak nikt nie odpowiadał. Wyszła na dwór i uwa\nie rozglądała się po okolicy. Nie było go. Zaschło jej w gardle. Zastanawiała się zrozpaczona, jak mógł tak odjechać bez słowa. Rancona te\ nie było. Zgodnie z zapowiedzią wybrał się do miasta. Ogarnęło ją przera\enie. Pojechał tam, by z innych ust usłyszeć, \e ona jest księ\niczką, a poszukujący ją mę\czyzni to ochrona dworu. Przykucnęła, skrywając twarz w dłoniach. Jak mogła być takim tchórzem? Jak mogła myśleć, \e uda się jej zatrzymać go przy sobie jeden dzień dłu\ej? Nagle usłyszała szelest między drzewami. Dan. Jednak nie pojechał do miasta, tylko na przeja\d\kę po lesie, a mo\e na ryby... Wstała, przyło\yła dłoń do czoła, by móc spojrzeć pod słońce, i w tej samej chwili jej radość prysła. Z lasu wyłoniły się dwa srokate konie, a na ich grzbietach Peter i Cale, jej ochrona. Podjechali do niej i skłonili się. Dzień dobry, Wasza Wysokość. Wiele wysiłku kosztowało ją uniesienie podbródka. Dzień dobry. Przyjechaliśmy zabrać Waszą Wysokość do domu. ROZDZIAA DWUNASTY Dan wło\ył nogę w strzemię i dosiadł Rancona. W ciągu tego tygodnia zmienił się w romantycznego głupca. Spojrzał na bukiet w swojej dłoni i zrezygnowany pokiwał głową. Nazrywał fiołków dla kobiety, która spała w jego łó\ku. Chłopaki z biura mieliby niezły ubaw. Ale Dan nie mógł powstrzymać uśmiechu zadowolenia. Lekką łydką zachęcił konia do ruszenia w drogę powrotną do chaty. Dzień zapowiadał się wspaniale. Piękne słońce, a temperatura nie za wysoka. W sam raz, by spędzić go nad rzeką albo, znów te perwersyjne myśli, w rzece. Nagle jego uśmiech zniknął. Powinien być teraz w drodze do miasta, gdzie miał skontaktować się z Jackiem i uzyskać jakieś informacje o Angel. W głębi serca nie chciał jednak, by cokolwiek zakłócało ich, jak to nazywali, mały świat . Przynajmniej jeszcze jeden dzień. Romantyczny głupiec. Beształ się jeszcze przez chwilę, doje\d\ając na skraj lasu. Gdy był ju\ niedaleko chaty, poczuł coś dziwnego w powietrzu. Nie, z tej odległości nie mógł jeszcze niczego dostrzec. Słońce wcią\ świeciło, ptaki śpiewały, ale on wiedział, \e coś jest nie tak. Wtedy zobaczył. Z sercem w gardle ściągnął wodze, zatrzymując ogiera w miejscu. Zeskoczył i wyciągnął pistolet. Na werandzie, twarzą w twarz z Angel, stali dwaj mę\czyzni z miasta. Czy mieli broń? Jeden trzymał jakiś ciemny przedmiot. Mę\czyzni o nieugiętych twarzach mówili coś. Cokolwiek to było, Angel wyglądała na wytrąconą z równowagi. Z uniesioną bronią Dan ruszył w ich kierunku. Gdy zbli\ył się na jakieś trzy metry, przystanął i krzyknął: Rzucić broń! Mę\czyzni odwrócili się i spojrzeli na niego. Potem powiedzieli coś do Angel. Ogarnięty wściekłością Dan zbli\ył się do nich, nie tracąc czujności. Przera\ona Angel zrobiła krok do przodu i stanęła przed ni\szym mę\czyzną. Dan, nie, proszę... Nie ruszaj się, Angel rozkazał. Od celu dzieliło go zaledwie półtora metra. Olbrzym po prawej stronie uśmiechnął się szyderczo. Sugeruję, \eby został pan tam, gdzie stoi, i rzucił broń. Dan ruszył w kierunku nieznajomych. Dan, proszę... błagała Angel, wyciągając do niego ramiona. Pózniej odwróciła się do mę\czyzny i nakazała władczym tonem: Cale, nie wa\ się go dotknąć! Wtedy odezwał się drugi: Ale\ on przetrzymuje Waszą Wysokość jako zakładniczkę. Dan poczuł się, jakby ktoś walnął go w brzuch lub zdzielił po głowie. Musiał się przesłyszeć. Angel potrząsnęła głową. Nie, Peter, on mi pomógł. Wasza Wysokość mo\e się mylić... Wasza Wysokość? Dłoń Dana zacisnęła się na pistolecie. O czym oni, u diabła, mówią, Angel? Mę\czyzna o imieniu Całe zlekcewa\ył go i zwrócił się do dziewczyny: Król jest przekonany, \e Wasza Wysokość została uprowadzona. Czy to prawda?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|