[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uśmiechem. Coś okropnego. Nic dziwnego, że tego zdjęcia pieska nie ukradziono. Poirytowana przedłużającą się procedurą oglądania nagle drgnęła. Na światło dzienne wychynęła fotografia przedstawiająca cztery osoby. Obok pana domu z córką stał jeszcze starszawy, korpulentny mężczyzna i bardzo interesująca młoda kobieta. Wysoka, szczupła w prostej, kwiaciastej sukience, gładko uczesana, urodą i jeszcze czymś nieokreślonym przyciągała wzrok. Reising uśmiechnął się do Antoniowej. - Ja bym panią postawił na środku jak królową, a nie z boku. Ma pani jeszcze jakieś swoje zdjęcie? Bez słowa podsunęła fotografię. Na niej ta sama ciemnowłosa kobieta, tylko z małym dzieckiem na kolanach. Oparta o wyszywaną poduszkę przytulała pyzatą dziewczynkę z czarnymi oczami i kokardą we włoskach. W rogu można było dostrzec gałązkę choinki obwieszonej bombkami. - O, panna Aleksandra. Grzeczna była? - Grzeczna. - Na wąskich ustach Antoniowej pojawił się ślad uśmiechu. - Pół roku skończyła wtedy na Boże Narodzenie. Marta poczuła, że za chwilę będzie ją boleć głowa. Owszem, w domu jej mamy leży gdzieś na półce niewielki album, w którym kilka zdjęć natarczywie ożywia wspomnienia. Dla matki tak bolesne, że chciała kiedyś zniszczyć fotografie. Ale ona nie chce uciekać od przeszłości. I tak dobrze wie, kim jest. Tylko z jednym musi dać sobie radę. Musi coś zdecydować. Za chwilę pójdzie tam, gdzie powinna być już wczoraj. %7łe też te zdjęcia musiały przypomnieć jej fotografię. Fotografię młodego ciemnowłosego mężczyzny opiekuńczo obejmującego jej matkę. I wspomnienie jego śmiechu. Takiego beztroskiego, jakiego już nigdy potem nie słyszała. Czy ma prawo przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego? Czy nie byłaby to po prostu zdrada? Zmuszając się do grzecznego wyrazu twarzy, patrzyła na Reisinga, który całkiem w swoim żywiole wyciągał z pudełka kolejne, podobne do siebie zdjęcia. Tak, za chwilę, kiedy tylko się stąd wyrwie, wychodzi. Pójdzie tam, gdzie będzie mogła się skupić, pomyśleć. - To mi się podoba - ogłosił Janek. - To jest moment. Odsłonięcie pomnika ku czci bohaterów w Pomyślewie. I pani z małżonkiem w towarzystwie VIP - ów. Takie życie to rozumiem. - Nie odsłonięcie - poprawiła nieoczekiwanie szorstko. - Parę miesięcy pózniej. Stale się tam chodziło. Nie widzi pan daty? Odsłonięcie było pierwszego maja. Z tyłu ładnym, równym pismem wypisano rok i dzień piąty sierpnia. - Słusznie. Piękną rzecz wam postawili. Szkoda, że autor nie żyje. Marta miała wątpliwości co do urody wspomnianego arcydzieła, które zauważyła od razu po przyjezdzie, mimo że teraz zasłaniał je pawilon handlowy. Ale ostatecznie nie ona jest ekspertem od sztuki. - Ano nie żyje - ucięła Antoniowa i szybkim ruchem zgarnęła zdjęcie do pudełka. - Dlaczego pani nie trzyma ich u siebie? - dopytywał się niezrażony rzezbiarz. - To są pani pamiątki. - Ja nie mam czasu na oglądanie. Teraz też idę do roboty. Energicznie wstała i w drzwiach czekała, aż wyjdą. Zaskoczona Marta szybko i chętnie znalazła się na korytarzu, nie czekając na Reisinga, który jeszcze marudził, usiłując tego i owego dotknąć, domyślając się, że już nigdy nie dostąpi zaszczytu wizyty w tym pokoju. Marta w okamgnieniu, w obawie, żeby jej nikt nie zagadnął, nałożyła sportowe buty i kurtkę. Na zewnątrz dopinając w pośpiechu zamek błyskawiczny, od razu poczuła podmuch wilgotnego, chłodnego wiatru, nie na tyle jednak silnego, by ją powstrzymać. Na duży deszcz chyba się nie zanosi, a jeśli nawet, to wszystko jedno. I tak nie będzie teraz wracać. Pójdzie, gdzie ma pójść. Przed oczami jeszcze miała zdjęcie przywołane ze wspomnień. Szczupłą twarz mężczyzny o regularnych rysach i ciemnych oczach, uśmiechniętego do jej matki. Ona sama czuła się wtedy naprawdę dobrze. Potem wszystko zniknęło jak sen. Piaszczysta droga nadawała się po ulewie do szybkiego marszu. Prześwietlone skąpymi promieniami słońca krople wody, strącane wiatrem z drzew, spadały na jej twarz, ozdabiając rzęsy i włosy. Na chwilę zwolniła kroku, żeby się rozejrzeć. Po lewej stronie ściana wilgotnego, pachnącego lasu. Po prawej niewysokie zarośla tylko szuwarami oddzielone od stalowogranatowego jeziora. Nawet lubiła zapach mułu, ale wiatr mógłby być trochę słabszy. Przyśpieszyła znowu. %7łeby już być na miejscu. Stanąć, spokojnie popatrzeć na tę tablicę i pomyśleć. Podjąć decyzję. Decyzję, której potem nie będzie zmieniać. Byle szybciej. Las po lewej stronie przeszedł w młodniak, bez trudu znalazła ścieżkę prowadzącą na wzgórek cmentarza. Prawdę mówiąc, śliczne miejsce. Dobre na randkę. Ciekawe, jak tu było czterdzieści lat temu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|