[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po napiętej twarzy Richarda przemknął grymas. Eleanor po jęła nagle, że choć pan zamku nadal przeszywa ją piorunującym spojrzeniem, zupełnie nie zdaje sobie sprawy z wrażenia, jakie tym wywiera. W ogóle nie widzi wielkiej sali i zgromadzonych w niej ludzi. Jest w tej chwili w świecie swoich najskrytszych myśli. - Nie można. - Głos Richarda zabrzmiał pusto. - A co ta kiego o mnie mówią, nicponiu? Tymczasem Tamkin już sobie zdał sprawę z powagi swojego uczynku. Ale odpowiedział wyraznie, choć trochę niepewnie. - %7łe otrułeś starego lorda, panie, żeby dostać spadek. Richard wolno potoczył wzrokiem po twarzach zebranych. - Czy wierzycie w to ohydne kłamstwo? - spytał cicho. Eleanor spodziewała się burzy z piorunami i była przygoto wana na stawienie jej czoła. Ale godne zachowanie Richarda sprawiło, że obecni w jednej chwili zapomnieli o swoich podej rzeniach i poczuli wstyd. - Nie! - krzyknęli jednomyślnie rycerze i służba, tak że aż zatrzęsły się krokwie. Azy napłynęły do oczu Eleanor. Jeszcze przed kilkoma dnia mi byli to ludzie jego ojca. Jak szybko pozyskał sobie ich lojal ność! - Nie, milordzie! - Włodarz Hugh przyłączył się do głośno wyrażanych deklaracji zaufania. - I znajdę tego ohydnego kłam cę, który rzucił taką potwarz. Zaraz... - Spokojnie, Hugh - przerwał mu Richard. - Mój ojciec zmarł, bo mnie zobaczył. Może więc rzeczywiście to ja go za biłem. .. - Zwrócił niewidzące oczy ku Eleanor i chłopcu. - Za trzymaj swojego pazia, pani. - Westchnął ciężko. - Okazał ci oddanie i walczył w twojej obronie jak lew. Z tymi słowami opuścił wielką salę, a za nim w milczeniu podążył Will. Eleanor niepewnie wstała i poszła do swojej sy pialni. Miała zamęt w głowie. Atak Tamkina trafił w czuły punkt Richarda. Czyżby Richard czuł się odpowiedzialny za śmierć ojca? Czy to możliwe, że go uderzył? Był porywczy, to pewne, ale nie tracił władzy nad sobą. Ele anor szczerze wątpiła, czy mógłby uderzyć ojca. Nie, na pewno nie w gniewie. A jeśli zrobił to celowo? Zadrżała. Nie chciała wierzyć, że Richard mógłby okazać się tak bezwzględny lub tak lekko trak tować obowiązki syna, nawet gdyby został sprowokowany. Nie, to nieprawdopodobne. Tak samo nieprawdopodobne jak ta plot ka o otruciu. - Idz spać, Tamkin - poleciła chłopcu znużonym tonem. - Nie potrzebuję cię już dziś wieczorem. - Będę spał przy twoich drzwiach, pani. - Nie, Tamkin, nie ma takiej potrzeby. Idz do innych, do wielkiej sali. Tam jest ciepło. Ale więcej nie powtarzaj plotek, rozumiesz? Mam poślubić earla. Nie życzę sobie, by jeszcze kie dyś usłyszał oskarżenie o taki zdradziecki czyn. To jest dobry, honorowy i dzielny rycerz. Sam król wysoko go ceni. Pilnuj się więc, abyś i ty dobrze o nim mówił. - Rozumiem, pani. Ale powiedziałem tylko... - Nie mów tego więcej! I nie słuchaj takich kłamstw! Wkładając koszulę nocną, trzymaną przez Joan, Eleanor za stanawiała się, czy nie udzieliła reprymendy Tamkinowi trochę po to, by przekonać siebie. Kto oprócz niej samej mógłby dać jej pewność, że nie chce poślubić człowieka skrywającego mroczną tajemnicę. ROZDZIAA CZWARTY - Nie turbuj się, gołąbeczko - powiedziała cicho Joan, roz czesując faliste, jasne włosy, które opadały siedzącej na stołku Eleanor aż do bioder. - Twój przyszły mąż nie jest mordercą. - Wiem, Joan. - Eleanor splotła dłonie na podołku i wes tchnęła. - Ale mimo wszystko wolałabym, żeby był mniej po rywczy. - Owszem, łatwo go wzburzyć, ale to nie szkodzi! Masz dość ikry, żeby go okiełznać, gołąbeczko. Będziecie dobraną pa rą. - Na chwilę przestała rozczesywać jej włosy i spojrzała przed siebie rozmarzonym wzrokiem. - Earl i hrabina Wens- taple - zaanonsowała z dumą. Eleanor zachichotała, pokrzepiona opinią Joan. Służąca z pewnością wcześniej słyszała kuchenne plotki, lecz mimo to puściła je mimo uszu. Może jednak... - Joan - spytała raptownie. - Czy wiesz, od kogo wyszła ta paskudna plotka? - Nie, pani. Kiedy ją usłyszałam, miała już brodę. Ale zginie tak samo, jak się pojawiła. Nie przejmuj się i wspieraj swego pana, żeby i on się nie przejmował. Zdecydowana skorzystać z rady Joan, Eleanor następnego dnia zasiadła na ławie w kącie wielkiej sali w oczekiwaniu, aż pojawi się lord Wenfrith i rozpocznie sąd lenny. Gdy zajmował swoje miejsce w fotelu ustawionym na pod wyższeniu, był wyraznie spięty. Miał na sobie długą ceremo nialną szatę z karmazynowego aksamitu, włożoną na czarną tu nikę i takież nogawice. Szyję otaczał mu gronostajowy kołnierz, a głowę zdobiła złota korona baranowska, wysadzana szmarag dami, rubinami, agatami i jadeitami, które pięknie kontrastowa ły z jego ciemnymi, falistymi włosami. Sama ta korona musi być warta majątek, pomyślała Eleanor, nie mogąc oderwać oczu od posępnej twarzy widocznej pod nią. W sali rozległy się posykiwania. Stary Hugh, który wszedł tuż za Richardem, niosąc pergaminy rejestrów dworskich i pra wa zwyczajowego, zajął miejsce na podwyższeniu, a wozny za wołał: Uwaga!" i wezwał wszystkich mających sprawy do lor da Wenfrith, by przysunęli się bliżej. Sir Piers usiadł w pobliżu z piórem i pergaminem, gotów do pisania protokołu. Wystąpił naprzód mężczyzna ubrany w krótką brązową tu nikę, nogawice i trzewiki. Wydawał się czystszy i lepiej ubrany niż większość obecnych. - To mój brat, pani - szepnął podekscytowany Tamkin, sie dzący na stołeczku u stóp Eleanor. Z tym większym zainteresowaniem Eleanor przyjrzała się referendarzowi. Wyglądał na ponad dwadzieścia lat i był za pewne rówieśnikiem Richarda, chociaż ten z kolei wydawał się mieć więcej niż swoje dwadzieścia siedem. Referendarz do równywał też seniorowi wzrostem i trzymał się tak samo prosto jak on. Skłonił się z szacunkiem i zaczął przemawiać stanowczym tonem, wyraznie, mimo silnego miejscowego akcentu. - Panie, mieszkańcy twoich włości przyszli złożyć ci hołd. Chcemy ślubować naszą lojalność lordowi Wenfrith. Podszedł do podwyższenia. Richard ujął jego złożone dłonie, a Stephen odezwał się słowami, których wymagał od niego rytuał. - Tak mi dopomóż Bóg i wszyscy święci, ślubuję uczciwość i wierność lordowi Wenfrith i uznaję zależność lenniczą wobec
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|