[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Taki jest z wami kÅ‚opot, ludzie - wyÅ›piewaÅ‚a. - Jacy ludzie? - No wiesz - rzekÅ‚a nieÅ›miaÅ‚o. - Wy wszyscy wszystkowiedzÄ…cy. - Nigdy nie sÅ‚yszaÅ‚em, żeby ktoÅ› nas tak okreÅ›liÅ‚. - Cóż, już czas żebyÅ› zaczÄ…Å‚ sÅ‚uchać. - Czy mam wybór? Susan opadÅ‚a na łóżko i zaczęła analizować sytuacjÄ™ raz jeszcze. SÅ‚yszaÅ‚a, jak chodzi wolnymi krokami w tÄ™ i z powrotem, prawie jak parodysta odgrywajÄ…cy rolÄ™ prawdziwego wiÄ™znia. Trzy godziny pózniej nie byÅ‚o jeszcze lunchu, a wiÄ™zniowie nie rozmawiali ze sobÄ…. Susan kontynuowaÅ‚a rozmyÅ›lania nad ewentualnie podejrzanymi, a James wciąż dreptaÅ‚. Mimo haÅ‚asu maszyn sÅ‚yszaÅ‚a każdy jego ruch i zaczynaÅ‚o jÄ… to denerwować. - Czy mógÅ‚byÅ› usiąść? - poprosiÅ‚a. - Dreptanie pomaga mi myÅ›leć. - MyÅ›l ciszej - powiedziaÅ‚a - albo za chwilÄ™ oszalejÄ™. - DoÅ‚Ä…cz do klubu - rzekÅ‚ i miarowo, ciężko stÄ…paÅ‚ tam i z powrotem. ZasÅ‚oniÅ‚a uszy rÄ™koma i westchnęła. Takie sprzeczanie siÄ™ nie prowadziÅ‚o do niczego. - MyÅ›lÄ™, że powinniÅ›my zawiesić broÅ„. - Jestem za - odpowiedziaÅ‚ James. - Zawieszenie broni! - zawoÅ‚aÅ‚. - Podajmy sobie rÄ™ce. Podejdz do swoich drzwi. Susan podeszÅ‚a i zobaczyÅ‚a jego dÅ‚oÅ„, machajÄ…cÄ… spomiÄ™dzy krat. PrzywarÅ‚a do swoich drzwi i wyciÄ…gnęła rÄ™kÄ™ na zewnÄ…trz tak daleko, jak tylko mogÅ‚a, aż wreszcie ich palce zetknęły siÄ™. Dotyk jego dÅ‚oni wywoÅ‚aÅ‚ u niej lekkie drżenie, a i on z przyjemnoÅ›ciÄ… przedÅ‚użaÅ‚ ten kontakt. - Twoja rÄ™ka jest cudowna. JeÅ›li zostaniemy tu do nocy, czy bÄ™dÄ™ mógÅ‚ kochać twojÄ… dÅ‚oÅ„? Susan nie mogÅ‚a powstrzymać chichotu i cofnęła rÄ™kÄ™. - Jak sÄ…dzisz, jakÄ… dziewczynÄ… jestem? W tym momencie pojawiÅ‚ siÄ™ oficer w towarzystwie dwóch krzepkich marynarzy. Otworzyli obydwie cele. Susan wyszÅ‚a szybko, zadowolona z uwolnienia i uÅ›miechnęła siÄ™, gdy zobaczyÅ‚a, że James robi to samo. MiaÅ‚a ochotÄ™ pospieszyć w jego ramiona, ale oficer przemówiÅ‚ do nich. - Kapitan chciaÅ‚by, żebyÅ›cie oboje paÅ„stwo zjedli z nim lunch w jego kabinie - oÅ›wiadczyÅ‚ dumnie. James i Susan wymienili zaskoczone spojrzenia, które zamieniÅ‚y siÄ™ natychmiast w szerokie uÅ›miechy. Ale uÅ›miechy zgasÅ‚y, gdy dwaj marynarze przygotowali kajdanki. - Czy to konieczne? - spytaÅ‚a z konsternacjÄ…. - Przepraszam paniÄ… - powiedziaÅ‚ oficer - ale to rozkaz kapitana. Wzięła gÅ‚Ä™boki oddech i wyciÄ…gnęła rÄ™ce, ale oni zaÅ‚ożyli kajdanki tylko na jej lewy przegub, skuwajÄ…c jÄ… z Jamesem. On uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ szeroko i pociÄ…gnÄ…Å‚ jej rÄ™kÄ™ ku górze, sprawdzajÄ…c wytrzymaÅ‚ość kajdanek. - Czy to oznacza, że nie muszÄ™ czekać do wieczora? ROZDZIAA SIÓDMY Susan znaÅ‚a kapitaÅ„ski salon. Kiedy weszli, odruchowo poszukaÅ‚a wzrokiem szafki, w której przechowywano sherry. WisiaÅ‚a tam teraz kłódka. Oficer wyszedÅ‚, zaÅ› kapitan wyjÄ…Å‚ klucz i otworzyÅ‚ kłódkÄ™.. - Czy ktoÅ› z paÅ„stwa ma ochotÄ™ na wybornÄ… sherry? - MówiÄ…c te sÅ‚owa, spojrzaÅ‚ na Susan. - Ja z przyjemnoÅ›ciÄ… - poprosiÅ‚a nerwowo. Nie miaÅ‚a pojÄ™cia, o co wÅ‚aÅ›ciwie chodzi. - BylibyÅ›my zachwyceni - dodaÅ‚ James z caÅ‚Ä… powagÄ…. SpojrzaÅ‚ ostrzegawczo na Susan. - W trawie nic nie piszczy - powiedziaÅ‚, gdy przyjÄ…Å‚ kieliszek sherry. - WierzÄ™, że Susan jest caÅ‚kowicie niewinna. - JeÅ›li pan tak sÄ…dzi, to ja też - zgodziÅ‚ siÄ™ kapitan. Susan spoglÄ…daÅ‚a na nich zdziwiona. Kapitan podaÅ‚ jej kieliszek sherry. - Ma pani wiele szczęścia, posiadajÄ…c takiego sprzymierzeÅ„ca jak pan Bentley, mÅ‚oda damo. To byÅ‚ jego pomysÅ‚, by go zamknąć tuż obok pani. - Ma pan na myÅ›li... zastawiliÅ›cie na mnie puÅ‚apkÄ™? James spuÅ›ciÅ‚ wzrok, ale po chwili znów patrzyÅ‚ na niÄ…. - Kapitan musiaÅ‚ znać prawdÄ™ - wyjaÅ›niÅ‚. - ZgÅ‚osiÅ‚em siÄ™ na ochotnika, żeby zostać wiÄ™zniem w nadziei, że rozmawiajÄ…c z tobÄ… w tak szczególnych okolicznoÅ›ciach, zdoÅ‚am wykazać twojÄ… niewinność. - DokÅ‚adnie tak - rzekÅ‚ kapitan Gerard. - Wszystko wskazywaÅ‚o na paniÄ…. MiaÅ‚em peÅ‚ne prawo zostawić paniÄ… w brygu aż do koÅ„ca podróży. I wciąż mam to prawo - dodaÅ‚ z naciskiem. WskazaÅ‚ kieliszkiem na Jamesa. - BÄ™dzie pani teraz pod opiekÄ… pana Bentleya. - To wciąż nie jest w porzÄ…dku - powiedziaÅ‚a Susan denerwujÄ…c siÄ™. - Nie jestem dzieckiem, na które trzeba ciÄ…gle uważać. Nie byÅ‚am skazana za żadne przestÄ™pstwo. - Niech pani uważa go za swojego honorowego oficera - rzekÅ‚ kapitan, ignorujÄ…c jej protest. - I proszÄ™ siÄ™ go trzymać, dopóki nie zawiniemy do Nowego Jorku. - UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ do niej smutno. - To z pewnoÅ›ciÄ… lepsze niż być zamkniÄ™tÄ… w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|