[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się. - Zatem muszę po prosto być dla ciebie miła. Sza nowny panie, czy mógłby się pan odsunąć, bym mog ła odejść? Wybuchnął śmiechem. Odstąpił krok, ukłonił się, robiąc zamaszysty ruch ręką i znów się roześmiał, pa trząc, jak Amanda odchodzi, sztywno wyprostowana. Polly czekała na nią na ławce w holu. Wstała szyb- ko, aby powitać przyjaciółkę, a wtedy ku przerażeniu Amandy rozległ się głośny trzask pękających szwów pięknej sukni. Kiedy jednak Amanda zobaczyła zbo lały wyraz twarzy przyjaciółki, poczuła się winna. Musiała przyznać, że nie była wobec niej całkiem w porządku. W końcu Polly naprawdę nie zrobiła nic złego. To ona, Amanda, niepotrzebnie tak się rozło ściła, zobaczywszy ją w ramionach Chance'a. - Potrafię szyć. Może znajdziemy ci jakąś odpo wiednią sukienkę, a jeżeli będzie za szeroka, to mogę ją zwęzić. - Będę ci zobowiązana. Nigdy w życiu nie mia łam ładnych strojów. Amanda blado się uśmiechnęła. - Ja też. Pewnie dlatego są dla mnie takie ważne. Już dawno zauważyłam, że jeśli ładnie się ubierasz, to ludzie cię szanują. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wytarła czoło. O pierścionku przypomniała sobie dopiero, gdy za brzęczał na podłodze. Polly schyliła się, by go podnieść. - Znalazłam go w piachu na drodze. - Zdaje się, że jest w nim kilka brylantów, ale po środku ma zwykłe zielone szkło - powiedziała Polly, oddając pierścionek przyjaciółce. - Nadal myślisz, że w Sacramento otworzymy jakiś interes? - Nie widzę przeszkód. Polly odetchnęła. - Teraz mogę ci powiedzieć, że okropnie się mar- twiłam, kiedy wyszłaś wściekła. Pomyślałam sobie, że powinnyśmy wziąć ze sklepów wszystkie pienią dze, zanim Chance się do nich dobierze. - Czy to oznacza, że nie zamierzasz już mieć z nim nic wspólnego? - O Boże, zmiłuj się nade mną. - Polly jęknęła, załamując ręce. - Wiesz znacznie więcej ode mnie o wielu sprawach, ale jeśli chodzi o mężczyzn, to na prawdę czuję się sto lat starsza od ciebie. Oczywiście, że mogę mieć z nim coś wspólnego. I nie zamierzam zrezygnować ze wszystkiego, czego mnie życie na uczyło. - To dlaczego...? - Lubię mężczyzn, a musisz przyznać, że Chance jest nadzwyczaj przystojny. Każda z nas może robić swoje, jeśli chodzi o jego osobę. - Co to ma znaczyć? - To, że jeżeli chcesz go mieć, musisz go zdobyć. Amanda zaniemówiła, ale tylko na chwilę. - Czy nic z tego, co mówiłam, nie ma żadnego znaczenia? Nie tylko go nie chcę, ale marzę, aby jak najszybciej opuścił miasto. - Posłuchaj. Moim zdaniem potrzebujemy Chan ce'a, bo może nam pomóc stąd się wydostać. A poza tym, jest taki... przystojny. - Czy jeśli coś ci powiem, nie powtórzysz mu? - Przyrzekam. Amanda spojrzała w stronę drzwi. - Lepiej chodzmy na górę. Tam na pewno nikt nas nie podsłucha. A poza tym strasznie chce mi się pić. , Wypiła trzy szklanki wody i dopiero wtedy usiadła na łóżku. Polly usadowiła się na drewnianym krześle z wysokim oparciem. - Znów mnie nawiedził ten duch. Zielone oczy Polly zrobiły się okrągłe ze zdu mienia. - Ale przecież to był jeden z tych opryszków. - Widziałam, jak wczoraj rano odjeżdżali, a tym czasem duch znów mi się ukazał. - Na pewno ci się śniło albo wymyśliłaś to. Byłaś tak zmęczona, że nie mogłaś mieć rozeznania, co się dzieje. A może to był Chance. - Polly wstała i zaczę ła przemierzać pokój. - Tak, na pewno. To on składał ci wizyty. Jest w tym sens. Spytam go. - Co ty! Przyrzekłaś! Oczywiście, że się bałam, ale właściwie duch jest nieszkodliwy. A najważniej sze, że chce nam pomóc. - Jak? Amanda pochyliła się do niej i szepnęła: - Mówił mi, że w tym mieście jest ukryte złoto. - Złoto? - Cii. Nie tak głośno. Chcesz, by Chance usłyszał? Polly przestała krążyć po pokoju. Przystanęła i spojrzała na Amandę. - Skąd wiesz, że mówił prawdę? - spytała podnie cona. - Nie mam pewności. Zdajesz sobie sprawę, jakie możemy być bogate? Z tobą chętnie się podzielę, ale z Chance'em Doyer na pewno nie. Duch powiedział, że powinnyśmy go wyprawić z miasta. - Jak? - Wszystko przemyślałam, kiedy usiłowałam zła pać jego konia. - Przecież zabrali go tamci mężczyzni. - Nie, gniadego nie. Na razie nie powiedziałam o tym Chance'owi. Z drugiej strony, gdyby się do wiedział o koniu, nie musiałby tu dłużej zostawać. Powinnaś przestać mu okazywać zainteresowanie. Na twarz Polly odmalował się upór. - Dlaczego? - Bo może się zdecydować zostać. - Jak w takim razie chcesz stąd wywiezć złoto? Amanda się uśmiechnęła. - Na tym ośle, który gdzieś się kręci po mieście. - Ale jakoś nigdy się do nas nie zbliża. - Możemy go zwabić jedzeniem i spętać. - A dokąd pojedziemy? - Może duch nam podpowie. - Och, Amando, naprawdę musisz uważać. To może być diabeł. - Wątpię - roześmiała się. - Złoto. - Polly opadła na krzesło i ponownie się rozległ trzask szwów. - Psiakrew, to najlepsze słowo. Amanda nie bardzo chciała się przyznać, lecz chci wość brała nad nią górę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
|